Poślizgi życiowe w skarpetkach z pingwinami

 30 listopada 2016 o 17:49

Wyczekiwany koniec feralnego miesiąca nareszcie nadszedł. Listopad był łaskawy. Co ja piszę? Przecież nie był tak łaskawy, jak błagałam w myślach... Jednak sprzedał mi kopa. Sama zagoniłam się w pułapkę myśli. Sądziłam, że coś polepszę, coś zmienię, coś naprawię, coś stanie się odrobinę bardziej przyswajalne. A zwaliłam na nas tonę przerażenia. 

Na dziewiątym piętrze, nie mogąc złapać powietrza w płuca, patrząc na srebrny samochód przecierający się między mgłą otulającą szpital, zabrakło mi myśli. Jak może zabraknąć myśli? Nigdy nie sądziłam, że to możliwe. Kiedy pytam innych: o czym myślisz? Często mówią: o niczym. Bulwersuję się. Jak można nie myśleć? Na klatce schodowej z dużym oknem, będąc wysoko, wysoko, też zabrakło mi myśli. Dziwne uczucie dla człowieka, który zawsze bije się z najróżniejszymi wątkami. Oprzytomniałam i poczułam mieszankę poczucia winy i złości.
Po rozmowie z Beatą, pociekły mi łzy. Dokładnie w chwili, gdy pacjent z guzem mózgu przechadzający się korytarzem, na którym stałam, poczęstował mnie obłąkanym, pustym wzrokiem. Wyszłam stamtąd i czekałam przed korytarzem. Nie ma we mnie gotowości. Ktoś kiedyś powiedział mi surowo: musisz być gotowa. Gówno muszę. 

Spadł dziś śnieg i zmiatając go ze schodów, poślizgnęłam się. W ostatniej chwili chwyciłam barierkę. Serce miałam zimne ze strachu, takiego gwałtownego, który zabiera dopływ krwi. Już prawie czułam zimne, twarde schody na chudych kościach. Oczami wyobraźni widziałam siebie doszczętnie połamaną, okaleczoną, przed samymi świętami. Pomyślałam: kto zrobi za mnie pierogi?! I dopiero po tych pierogach doszło do mnie, że przecież się nie wywróciłam. I tak jest ze wszystkim. Najpierw jest strach o pieroga, potem dociera fakt, że strach był niepotrzebny.

Koktajl. Jak widzę słowo "koktajl" to widzę truskawki. Pomarańcze. Kiwi. Jabłka. Kostki lodu. Różową słomkę. Koktajl. Ile w pozytywnym słowie potrafi być zadr. Ile potrafi być niewiadomych. Chcę, żeby słowo "koktajl" nie na darmo niosło dobre i ciepłe, miłe skojarzenia. Chcę, żeby koktajl  był życiodajny. Żebyśmy mogli życie pić duszkiem... 

Pierwszą rzeczą jaką robię rano jest wyjęcie szklanki z szafki. I napełnienie jej po brzegi czerwonym, tłoczonym sokiem z jabłek i aronii. Sok jest delikatnie słodki, przeważa cierpkość, która miesza się z kwaśnością. Po trzech łykach budzę się. Pięć litrów pobudki. 

Znalazłam neurochirurga na Facebooku. Potem radiologa. A na końcu onkologa-dietetyka. I doznałam szoku. On ma żonę. Ona ma kota. Jeżdżą na wakacje. I jedzą owoce i warzywa. Uśmiechają się. Nie lubią Prawa i Sprawiedliwości. Leżałam pod kołdrą, miałam spocone stopy od włochatych skarpetek z pingwinami. I doznałam szoku. To ludzie. Jak inni. A zawsze, gdy stoję przed nimi, to jestem taka drobna, mała, prosząca, błagająca. A on ma żonę, a ona ma kota, jedzą warzywa...

W niedzielę wpadłam w poślizg. Miniaturowy. Poślizg w domyśle. Jechałam z Tatą. Zaczął się śmiać, a ja wyglądałam jak kot z zatwardzeniem za kierownicą. I pomyślałam: Ojciec, zawsze jak wpadam w poślizg, czy to drogowy, czy życiowy, najpierw się śmiejesz, potem krzyczysz. O dziwo nie krzyczał. 

Jestem w fazie wyczekiwania.
IMG_5571 IMG_5574 IMG_5575

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Asiu, zabrakło mi słów.

Smok Magdy

40, które jest 115.