Smok wrócił z Anglii do Polski.

Gdy jechałam do Centrum Zdrowia Dziecka, byłam bardzo spokojna. Pierwszy raz. Zawsze jadę tam w rozsypce. Jechałam sama.  W samochodzie było ciepło, był prawie wieczór. Ruch na drodze był ogromny. Słuchałam ulubionej płyty Maanam. Nawigacja ostrzegała mnie, gdzie powinnam spodziewać się kontroli policyjnej. Na ekranie pojawiła się wiadomość od Magdy "Wyjeżdżam". Odpisałam,  stojąc przed sygnalizacją świetlną z czerwonym światłem: "Ja już jadę". 

Zaparkowałam nieopodal pomnika i sprawdzając, czy mam parkingowy świstek, zamknęłam auto. Pod hotelem nikogo nie było. Weszłam więc do środka, gdzie dostrzegłam Magdę oddalającą się wgłąb. Przywitawszy się z "podejrzaną" grupą osób, dowiedziałam się, że poszła szybko na oddział. Ludzie zaczęli się przedstawiać. Skąd są, kogo rodzicami są, z jakim nowotworem walczą. Byli tam sami rodzice dzieci z guzami mózgu. I ja, jedyna osoba na spotkaniu, która towarzyszy w chorobie osobie dorosłej. Gdy Magda robiła "obchód" na oddziale, my postanowiliśmy wyjść przed hotel. Ubraliśmy się w koszulki z pięknym napisem, które przygotował Tata jednego z dzieci. Piękny czerwony balonik pełen  ukrytego znaczenia, odznaczał się nad napisem "Nikt nie powinien walczyć sam". 

Gdy Magda wróciła z oddziału, natychmiast napotkała mnie wzrokiem. Gdy podeszłam się przywitać i uściskać, stało się to, co przewidywałam. Natychmiast popłynęły mi po policzkach łzy. Nie przeszkadzała mi obecność obcych ludzi, tak bliskich mi przemyśleniami i emocjami. Magda nie zakazała mi płakać. Po prostu uśmiechała się i przytulała mnie. Po czterech latach znajomości internetowej pełnej konsultacji "medycznych i psychologicznych", wreszcie spotkałyśmy się na żywo. Wielka odległość dzieląca Polskę i Anglię na ten jeden dzień była dla mnie niczym. Magda była wreszcie w Polsce.

Znalazłyśmy chwilę, by spojrzeć sobie w oczy. Nie musiałam nic mówić. Czasem oczy patrząc, dziękują. Po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia pod pomnikiem, przez przemiłego przechodnia, udaliśmy się wszyscy do restauracji, gdzie Magda kilka dni wcześniej zrobiła dla nas rezerwację. Jeszcze zanim spotkanie rozkręciło się na dobre, kilka osób roniło łzy. I nikt się temu nie dziwił. Każdy chyba przewidywał, że będzie to naturalne. To był czas i miejsce na to. Atmosfera zrozumienia. Nigdzie indziej nie będzie takiej, jaka była tam. 

Cieszyłam się, że mogę tam być. Pośród tych ludzi i Magdy. Jak to jest, że najtragiczniejsze wydarzenia w życiu sprowadzają do nas dobrych ludzi?

Gdy wracałam do domu, słońce powoli zachodziło. Był piękny, pomarańczowo-różowy zachód słońca. W restauracji jeszcze trwało spotkanie. Podobno największe emocje ewoluowały dopiero po moim wyjściu. Wracając do domu przez Wilanów, miałam sporo czasu na przemyślenia. Przez spotkanie z Magdą wróciły chwile z 2015 roku. Przypomniałam sobie, jak zaraz po rozpoczęciu chemioterapii jedliśmy w McDonaldzie. Jak jeszcze podczas leczenia wybraliśmy się do parku, gdzie był pokaz rzeźb. Ale nie zabraliśmy wtedy pieniędzy, a wejściówki były płatne... Przypomniałam sobie, jak zapisywałam każdą definicję podaną przez Magdę na forum. Skrupulatnie notowałam wszystko w zeszycie z balonami. Chciałam wszystko mieć w głowie. Chciałam być chodzącą encyklopedią. Myślałam, że jak będę wszystko wiedzieć, to nie pozwolę lekarzom na błąd. Uratuję Przecinka. Gdy zaczęłam się powoli rozchorowywać i czułam, jak nie daję rady, rzuciłam zeszyt w kąt. Odizolowałam się. Zostałam laikiem. Przestałam udawać lekarza. Nie miałam siły. Bałam się. Boję. Boję się wiedzieć z dużo. 

Wiedzieć wszystko to...Powolna destrukcja. Nie oszukasz się. Nie oszukam się. Ta choroba nie jest łaskawa. Znając najmniejszy nawet objaw obrzęku...Pozbawiam się spokojnej egzystencji. Kiedy to odkryłam? Kiedy badałam sposób picia ze szklanki, obserwowałam najmniejszy nawet ruch kącika ust, ruch powieką... Czy ktoś z Was był kiedyś zniewolony przez tak banalne czynności? Ja byłam. Tymczasem..."Patrząc z bliska, widzisz najmniej"...

Spotkanie z Magdą było ważnym momentem w moim życiu. Kiedyś pomyślałam sobie, że to Ona pomoże mi uratować Przecinka. Tymczasem okazało się, że najbardziej ratuje mnie samą. Akceptacją bezwarunkową mojego bagażu myślowego. Bliźniaczo podobnym schematem myślenia... Patrząc, jaką jest mamą dla Adasia, wiem, że powinnam się od Niej uczyć. Nie bycia mamą. To chyba jest umiejętność wrodzona. Powinnam uczyć się wytrwałości. 

Przetrwać tyle i zachować godność. Kiedyś myślałam, że to bez znaczenia. Zachować spokój. Ale kiedy czasem jestem sama, myślę: przecież my obie kiedyś zwariujemy. My obie kiedyś będziemy gryzły z bólu ściany. Czy za dwa lata czy za piętnaście? Nikt nam tego nie powie... Ale przecież te ściany czekają? Teraz myślę, czy będzie zła za to, co napisałam. Bo Ona wie, co mam na myśli, pisząc " Będziemy gryzły z bólu ściany". 

Zdołałyśmy uściskać się, chwilę poplotkować o Joasi, zrobić sobie kilka fotek i... I już Jej przecież nie ma. Choć jest. I są smoki.

30 sierpnia kolejny rezonans. Nie chce  mi się zaglądać w kajet, by policzyć który. Czy się boję? Czy kiedykolwiek się nie bałam? Czy robię coś, by to zmienić? Tłumaczę sobie tak wiele. Próbuję przemienić tok myślenia. Zabawna jestem. 4 lata już walczę z tym schematem i 4 lata... widzę, jak to wszystko narasta, pęcznieje, rośnie w siłę. 

5- letnie przeżycie...Procent. Ten procent. I tylko Andrzej B. mnie ratuje tymi procentami. Mówi: daj na luz z procentami!






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

40, które jest 115.

Smok Magdy