Egzamin bez poprawki

 07.12.2015


Robiłam obiad. No, okay... Walczyłam o przetrwanie w kuchni, odziana w pomarańczowy fartuch z marchewką, kiedy mnie olśniło. Tutaj sprostowanie, olśnienie nie należało konkretnie do mnie, bo gdzieś to wcześniej albo przeczytałam, albo usłyszałam, a teraz to wylazło z czeluści pamięci... A mianowicie dotarło do mnie powtórnie to, co jest według mnie kluczowe... Nie ma przygotowania do życia. Żadnego kursu. Nic. Jeślibym zaszła w ciążę pierwszy raz, na pewno zapisałabym się do szkoły rodzenia, żeby się zapoznać z tematem. Jeśli zdaję prawo jazdy, to nie wsiadam od razu w auto i zdaję egzamin, tylko najpierw przechodzę przygotowanie z instruktorem. Jeśli piekę ciasto, którego nigdy nie robiłam, wcześniej wnikliwie czytam przepis. Zanim rozpalę w kominku samodzielnie, najpierw patrzę jak robi to Przecinek, żeby sobie nie podpalić dupy... Wobec tego, do cholery, dlaczego nikt nie wymyślił życia na próbę? Żeby się sprawdzić, przygotować, nauczyć co nieco... Rodzimy się i cały czas walczymy, biegniemy na oślep, szukamy najlepszych wyjść, bo żyjemy pierwszy raz. W dodatku niestety pierwszy i zdaje się, ostatni. I nagle wszystko jest szokiem. Jak pierwszy raz wyrżniesz na trawie jako czterolatek i kolana są soczyście zielone, a mama ma złowrogie spojrzenie,bo jak ona to dopierze, to jest zniesmaczenie...Bo niby inne dzieci naokoło też zaliczają spotkanie z  matką naturą, ale inni to inni...A Twoje trawiaste kolana to Twoje. Jak gotujesz mleko i zaczyna opuszczać "lokal", potocznie zwany garnkiem, to jest wielkie zdziwienie. Jak jedziesz na łyżwach i wjeżdżasz w kolesia jadącego naprzeciwko to wiesz już, że trzeba ćwiczyć. I wreszcie... Jak idziesz na rezonans magnetyczny i lekarz mówi Ci, że masz coś w łebku, to pojawia się szok i niedowierzanie. Bo i owszem, ludzie naokoło mają raka albo grypę, albo cokolwiek innego...Ale ja?! I wszystko przyspiesza.I zmienia barwy... A to ostropest na brzusio, żeby  dał radę, a to zielona herbata, bo oczyszcza, a to jakaś baba gada mi nad uchem, żebym na łeb na szyję kupowała olej z marihuany, bo on na pewno, to jest to, to jest lek, ratunek... A stoję jak ta niemota i para mi z uszu idzie. Jakby było przygotowanie do życia, z wstępem do takich sytuacji, to może bym nie stała na środku pokoju  pełna bezradności i z myślą "Na litość boską, co robić, jak nie ma pewności co działa, a co jest jedną wielką ściemą". Mam wrażenie, że całe życie idę przed siebie po omacku. Drążę swój tunel. jak kret w ogródku u Roberta. Bez świadomości, czy zaraz nie przydzwonię łbem w korzenie drzewa albo rurę wodociągową. W dodatku mam patelnię, która jest złośliwa...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Asiu, zabrakło mi słów.

Smok Magdy

40, które jest 115.