Empatia na wygnaniu, glejak na ginekologii i Onkocafe
Ile
trzeba mieć w sobie zepsucia i braku empatii, człowieczeństwa, żeby
powiedzieć "Jeśli przeżyje do wieczora, zobaczymy co dalej"? Ile trzeba
mieć skrawków serca, tylko skrawków, bo o całym organie mowy nie ma?
Nie
umiem sobie odpowiedzieć na te powyższe pytania. Jaka cena jest
ludzkiego, kobiecego, kruchego życia, dla innych. Dla ludzi, którzy
wykonują swoją pracę. I mają wykonywać ją sumiennie, sprawiedliwie.
Gdzie sprawiedliwość? Gdzie sumienność? Gdzie jest reakcja, jeśli jest
alarm? Co jest we łbie, za przeproszeniem, człowieka, który dostał
informację, że dzieje się coś nie tak i nie robi z tym kompletnie nic?
Ludzki
organizm jest obiektem całkowicie dla mnie niewytłumaczonym. Po części
pewne mechanizmy rozumiem, niektóre zjawiska są dla mnie zrozumiałe,
niektóre organy pojmuję... I dopuszczam do siebie, że wypadki chodzą po
ludziach, bo czasem organizm płata figla lekarzowi i lekarz rozkłada
ręce, bo faktycznie nie ma pola do popisu. Nie może pomóc. Ale jeśli
może a nie pomaga?
"Ufałam"
lekarzom na oddziale. Wtedy, we wrześniu. Wszystkim tam ufałam jak
mogłam, jednocześnie patrząc na ręce. No właśnie, ufałam, ale patrzyłam
na łapska. To ufałam czy nie? Myślę, że z założenia ufałam, ale...
Zaufanie zbyt mocno przeplatało się z lękiem, który musiałam poskramiać
wiedzą. A jeśli coś było dla mnie nie zrozumiałe, wypytywałam, albo
szukałam potem w domu. Ulotkę Mannitolu znałam na pamięć, bo wisząca
nad Przecinkiem kroplówka z takim napisem kazała mi edukować się w nawet
najdalszą, najgłupszą stronę, żeby nie zostać zrobionym w konia. Czy
to przez lekarza, czy to przez pielęgniarkę. Ufałam, ale patrzyłam na
ręce i wszystkiego pilnowałam. Gdzie mogłam, tam lazłam, wtykałam nos.
Utrapieniem była noc, gdy musiałam wracać do domu i zwyczajnie iść spać.
Jak iść spać, jak tam nie mogę trzymać ręki na pulsie?
Nadgorliwość
jest gorsza od faszyzmu. Tak mówią. A ja mam to gdzieś. Jak mogę być
nadgorliwa to wolę być nadgorliwa i czujna, niż obudzić się z łapą w
nocniku. Nawet jakby to miał być wypasiony nocnik. (A takie są, sama
widziałam w Smyku, mają piękne melodyjki! W moim dzieciństwie to jak się
chciało na nocniku mieć muzykę(sic!), trzeba było se śpiewać, a teraz
to takie nowe technologie są! Innowacja!)
Któregoś
razu podniosłam alarm w środku nocy. Nigdy wcześniej nie miałam takiego
ataku paniki. Ataku paniki chwilowego, który zabiera oddech i prawie
motywuje do położenia się plackiem na ziemi potocznie zwanym omdleniem.
Nawet sprawdziany z matematyki, które były traumą, mają się nijak do tej
chwili. Rozmawiałam z Przecinkiem, kiedy zupełnie nagle przestał
odpisywać na wiadomości. I nie odbierał, padalec jeden. ( Przepraszam,
dupko, tak mi słowo pasowało... Nie żebyś był padalcem, absolutnie nie
wyglądasz. Jeszcze.) Nigdy tak nie robił. Puls zaczął przyspieszać,
wyobraźnia rozpoczęła pracę. Widziałam już zatrzymanie akcji serca,
wylew, udar, padaczkę, wstrząs anafilaktyczny... Odbijałam się od ściany
do ściany mieszkania, pałętałam się jak duch i nie wiedziałam, co
robić. Jechać tam? Do cholery, nie wpuszczą mnie na oddział po pierwszej
w nocy! Wreszcie nie wytrzymałam. Wykręciłam numer na oddział do
pielęgniarek. Odebrała baba z ginekologicznego. Zanim zorientowałam się,
że Przecinek nie ma szans być brzemienny, ba!, że zamiast dziurki ma
patyczek i zanim dałam sobie wytłumaczyć, że nie mają wśród kobiet
mojego chłopaka, pielęgniarka podała mi prawidłowy numer. Odebrała Pani
Kasia, pielęgniarka, która nie ma serca, tylko serducho. I tak, była z
naszego oddziału. Wybełkotałam na wdechu, że Przecinek, że trzeba
ratować, że nie odbiera, nie odpisuje, pewnie coś się stało.
Pielęgniarka cichutko kazała zamknąć otwór gębowy, w delikatny sposób
oczywiście, więc przymknęłam paszczę i poinformowała, że wybyła w podróż
na salę mojego lubego.
Chrapał.
Chrapał, przekręcając się z jednego boku na drugi. Ta pierdoła jedna
spała, a ja latałam jak kot z pęcherzem po chałupie i urozmaicałam nocny
dyżur. Następnego dnia na oddział wchodziłam ze skruchą, cicho jak w
palestyńskich cichobiegach, całkowicie potulna jak baranek. Czarna owca,
znaczy się. Albo może już wełniany sweter.
Lekarze
i pielęgniarki nie lubią takich delikwentów jak ja. Nadgorliwość jest
gorsza od faszyzmu, tak się mówi. A ja mam to gdzieś. Będę sobie
nadgorliwa, ile tylko mogę. Wiem, że gdybym ja była częstym gościem
szpitala, Przecinek też by o mnie dbał. I na pewno też gdyby był na moim
miejscu, tak samo by zareagował. Z tym, że On by przyjechał, a nie
dzwonił na ginekologiczny.
Ze
zbulwersowania łódzkim szpitalem przeszłam do refleksji na temat
szeroko pojmowany pt. " Codzienność w szpitalu". Bywa trudna.
Codzienność, którą trzeba dzielić z innymi - lekarzami i pielęgniarkami.
Oni nie zawsze pamiętają o tym, że przede wszystkim są ludźmi. Nie
zawsze pamiętają, że trzeba patrzeć w oczy. Że nie wolno zostawić w
potrzebie. Że tekst " Jak dożyje do jutra, to się zobaczy" kwalifikuje
do, moim zdaniem, degradacji. Bo człowiek, który tak mówi, nie zasługuje
na kwalifikacje lekarskie. Jeśli ktoś nie ma empatii, po co wybrał
zawód, który wykonując ma pomagać ludziom?
Fundacja
Onkocafe zaprosiła mnie do nagrania audycji. "Zmieniamy myślenie
Polaków, by móc rozmawiać o raku, również przy kawie, oraz nauczyć się
"apetytu na życie" w każdych okolicznościach." Cykl audycji w radio
PolskaLive w każdy czwartek o 18:00. Rozmowa ze mną dotykała spraw osób
wspierających, temat, na który umiałam i mogłam coś od siebie dodać.
Miałam co prawda sporo obaw, czy powinnam - czy rozmowa ze mną będzie
wartościowa, czy przekażę coś faktyczne ważnego, czy mam prawo mówić o
pewnych rzeczach. We wtorek w studiu przekonałam się jednak, że nawet
jeśli ludzie, którzy wysłuchają tej audycji ze mną nie wycisną z niej
czegoś ważnego, JA zdołałam wycisnąć z siebie coś nowego! Byłam to
rozmowa z początku stresująca, ale w gruncie rzeczy przekształciła się w
coś bardzo prawdziwego, łatwo przyswajalnego. Każda taka rozmowa jest
wyzwaniem, bo może odkryć ten kawałek mojej świadomości, której jeszcze
nie tknęłam. We wtorek odbyło się właśnie trochę wykopków w mojej
głowie, co będzie można usłyszeć, a nawet(!) zobaczyć już za dwa
tygodnie. Jeśli odważyłam się pójść tam i pogadać, chyba wypada odważyć
się i pokazać, co z tego wyszło...
PS
Wiesław od lutego do marca nie przytył. A można nawet powiedzieć, że
delikatnie schudł. Nie chcę siać radochy, nie będziemy tańczyć samby, bo
to nie jest jeszcze informacja, która ma aż tak radować, ale... Jest mi
lepiej na duchu. Lżej oddycham. Mam nowy zapas sił... Tak mi Beata
poprawiła stan psychiczny swoją przysługą.
Komentarze
Prześlij komentarz