Ludzie pułapki
20 maja 2017 o 00:28
Myślałam
dość często, że zdanie na temat świata i otaczających mnie rzeczy, mam
wystarczająco wyrobione. Na tyle wystarczająco, że przez pewien czas
wydawało mi się nawet, że niewiele może mnie zdziwić. Zaskoczyć. Zawód -
często mnie dotykał, byłam przyzwyczajona do poczucia straty,
niezadowolenia z różnych, całkiem odmiennych aspektów. Jak to bywa.
Każdy czasem się na coś natnie. Każdy czasem pomyśli - "A niech to, nie
tak chciałam, ale fatalnie".
Fatalnie
to było na ostatniej wizycie w szpitalu. Poszłam podbudowana,
szczęśliwa wręcz. Jak można iść szczęśliwym do szpitala onkologicznego? A
ja szłam. Bo byłam nastawiona na ciekawą, ważną, wiele wnoszącą rozmowę
pełną istotnych informacji. Takie miałam ambicje wobec siebie, wobec
lekarki, którą uznawałam za Boga.
Ale
za szybko znowu polubiłam człowieka. Kolejny raz zbyt prędko dałam
komuś medal za fajne cechy. Fajne cechy okazały się wrednym złudzeniem.
Co dostałam zamiast rzetelnej rozmowy, pomocy, której potrzebowałam, na
którą liczyłam? Dostałam brak czasu, rozbiegane oczy, zero skruchy i
żeby było tak zabawnie, odrobinę śmiesznie, badanie kontrolne obrazowe
sprzed roku. Na grzmota to ostatnie? To najbardziej mnie frapuje.
Nakazano
mi cierpliwie czekać. Pół godziny. Poczekałam nawet czterdzieści minut.
W głowie nawet nie pączkowały mi myśli złowrogie. Gdzie tam, no co Wy.
Potulnie kręciłam kółka na dziewiątym piętrze, prawie wydeptując rowek.
Gdzieniegdzie ustępując pielęgniarkom, lekarzom, albo wrednym, młodym,
zjadającym wszystkie rozumy praktykantom.
Za
cierpliwość i ufność, dostałam nagrodę. Pięć minut wizyty lekarskiej na
korytarzu. Brak kontaktu wzrokowego z lekarzem prowadzącym. Trzy
zdania. W dupę psu. W windzie prawie się popłakałam. Jedząc pierogi w
szpitalnej stołówce miałam ochotę zadźgać kogoś widelcem.
"Może kiedyś będą państwo mieli wobec mnie pretensje, roszczenia".
Zaprzeczyłam,
uśmiechnęłam się lekko, odeszła, nacisnęłam guzik windy. Kurwa
mać...Tak mnie załatwiłaś? Za co? Nie widziałaś nigdy w moich oczach
bezgranicznego zaufania do Ciebie? Patrzyłam na Ciebie jak na Boga, a Ty
mnie wystawiłaś? Dałaś mi kartkę z opisem rezonansu i sobie poszłaś, a
Twój biały fartuch powiewał przez powietrze szpitalne przepełnione
zapachem ohydnego szpitalnego żarcia. A mnie dławiło. Dałam się zrobić w
konia. I mam nadal Ci ufać? Wierzyć, że człowiek, którego kocham,
będzie miał się dobrze, bo leczyłaś Go TY?
Wściekłość
ustąpiła po kilku dniach. Żeby nie zwariować i trochę zrobić sobie
dobrze, umówiłam nas do Henia. Liczę na treściwą rozmowę.
A
teraz jestem wycofana. Nie umiem patrzeć w słońce. Przepełnia mnie ból.
Boję się nadchodzących dni. Telefon, kiedy zaczyna dzwonić, paraliżuje
moje dłonie i nogi. Kiedy? Jak? Co będę robić? Co będę na sobie mieć? Co
będę akurat myśleć? A może będę spać? Nie mogę przestać o tym myśleć.
Nie mogę zawrócić czasu. Nie mogę poprosić jeszcze raz, żeby była silna.
Tkwię w próżni. Nie umiem tego nawet godnie przeżyć. Wszystko mnie
rozprasza. Denerwuje. Wyprowadza z równowagi. Boję się. Jestem
przerażona. To miało nie nadejść. To miało się nie wydarzyć. Miałam tego
nigdy nie doświadczać. My mieliśmy tego nigdy nie obserwować, nie
dotykać, nie przeżywać. My wszyscy.
Pamiętam
szparagi owinięte boczkiem. Pamiętam niebieski widelec. Niebieski
sweter. Szumiące sosny, kamienistą drogę, samochód pełen śmiechu,
miętowe cukierki. Miętowe cukierki, tak bym je teraz zjadła. Pogryzła,
pokruszyła. Żeby ktoś powiedział mi, że popsuję szkliwo na zębach.
Pamiętam czoło, którego dotykałam ustami na pożegnanie. Gładkie, miłe w
dotyku czoło. Czoło, które skrywało tyle myśli, tak bliskich,
syjamskich. Różowy lakier do paznokci. Chłód poranka, gdy kiedyś
napisała mi SMS. Gdzie teraz to odnajdę. Jak mam ułożyć w głowie
poczucie porażki. To moja porażka. Ja też się spóźniłam. Z taką
horrendalną ilością słów niewypowiedzianych, z dotykiem, którego nie
podarowałam, z dyskusjami, które chciałam odbyć.
Głupio
wierzyłam, że na wszystko jest czas. Jak można być tak naiwnym?
Przecież byłam świadoma. A jednak dałam się wkręcić. Zapędzić w róg.
Dałam się.
Wierzyłam
w obietnice. Wierzę nadal, oczywiście. Ktoś taki, jak Ona, nie mógł
mnie okłamać. Takie kobiety nie kłamią, nie oszukują innych kobiet.
Wobec tej sytuacji, musi być inny, równoległy świat. Bo te obietnice
muszą zostać spełnione. Ja będę czekać dalej. Nawet, jeśli coś się
stanie. Będę czekać cierpliwie. I doczekam się. Znowu pocałuję chłodne,
gładkie czoło.
Komentarze
Prześlij komentarz