Morskie opowieści
23 lipca 2017 o 21:20
Pada
deszcz. Właściwie leje jak z cebra. Ale nie specjalnie mi to
przeszkadza. Kiedyś bardzo bym rozpaczała - bo nie opalę ciała, nie
posiedzę w słońcu na plaży, nie doznam ukochanego ciepła. Ale teraz to
nie jest dla mnie priorytetem. Ważne jest, żeby spędzić ten czas w
spokoju, z uśmiechem na twarzy i ważne jest, żeby odpocząć. I na nowo
wyłuskać z siebie te cechy, które cenimy.
Nie
ma grzybów. To jedno mnie dokuczliwie zasmuciło. Tak dawno nie byłam na
grzybach, że gdy tylko zaczęłam odliczać tydzień przed wyjazdem, nocami
wyobrażałam sobie przed snem las, las pełen grzybów i widok morza z
klifu, omszonego i pełnego kurek. A las uraczył mnie tylko jednym
prawdziwkiem, w dodatku doszczętnie zmurszałym przez obecność robaków.
Potem las odrobinę naprawił swoje błędy, napotkałam polanę pełną kurek.
A w tym roku rządzą jajecznice z kurkami na śniadanie. Wracałam ze
swetrem wypchanym kurkami, bo nie wzięłam koszyka. I piórem. Piórem w
prążki, przypominającym pióro sowie, ale muszę to uściślić z
ornitologami, bo sama pewna nie jestem.
Odwiedziny.
To były dziwne odwiedziny. Wjazd od drugiej strony trochę zagłuszył
emocje tamtych lat. Ale po jakimś czasie okazało się, że rozpoznaję
stare śmieci. Z trudem, ale jednak. To było emocjonujące, ale nie aż
tak, jak wyobrażałam sobie, dojeżdżając do miasta. Z minuty na minutę
przypominałam sobie dawne czasy. Dzieciństwo, co tu dużo mówić. Początki
odkrywania natury świata, początki zapoznawania się z życiem. Pamiętam
najlepszą zupę na świecie - krupnik. Zawsze z koprem. Kompot, którego
wtedy nie lubiłam, nie cierpiałam, a teraz wypiłabym. Zwłaszcza z tych
różowych, miętowych, żółtych plastikowych dzbaneczków, takich, jakie
moja babcia miała do podlewania fikusów. Pamiętam kukurydzę, bób,
przesadnie słone, tak jak lubię. Pamiętam chłód piasku osłoniętego
drewnianą chatką. Śnieguliczkę też pamiętam, rwaną przez babcię rzucaną
pod moje drobne stopy, to najczulsze wspomnienie z Nią. To były piękne
czasy. Nie pamiętam niepokoju, strachu, złości. Byłam tak beztroska.
Boję
się. No pewnie, że boję się. Własnych wyobrażeń, oczekiwań,
przypuszczeń. Wymyśliłam to i teraz codziennie o tym myślę. Sama się
nakręcam. Jak mam to wyłączyć? Nie potrafię. A potem będę cierpieć,
myśleć jeszcze bardziej, jeszcze intensywniej wkręcać sobie kłamstwa.
Tęsknota
rośnie. Nawet tu o Niej myślę. Codziennie po kilkanaście razy. Nawiedza
mnie myślami, czasem ściskającymi gardło, ale nie przeszkadza mi to.
Może tego mi potrzeba, może to jest obowiązkowe, a nie nadprogramowe.
Odczuwam to jako naturalny proces. Nie chcę zapomnieć.
Komentarze
Prześlij komentarz