Naklejka, gluty i święta

 29 grudnia 2016 o 15:29

Nakleili na okno takie coś, przez co nie można nic zobaczyć. Zastanawiam się, czy Jej to nie przeszkadza. Nie może wyjrzeć za okno, popatrzeć na ludzi, zobaczyć, czy pada deszcz albo śnieg. Nie może na chwilę odwrócić wzroku od laptopa, w którym pełno zleceń na chemioterapię. 

Usiadłam obok Niej i znowu wyłączyłam myśli. Przyjrzałam się złotej, lśniącej obrączce na lewej dłoni. Potem jeszcze raz obejrzałam kubek, z którego pije herbatę i który ktoś Jej kiedyś zabrał. 

Ta naklejka na oknie drażniła mnie. Nie mogłam uciekać świadomością za okno. Musiałam patrzeć na Nią, na Jej dłonie, na drukarkę, na kozetkę obok mnie. Komu przeszkadzał widok za oknem? Samochody. Samochody i samochody. Czasem ktoś starszy, chudszy, żwawym krokiem przechodził chodnikiem. Czasem ktoś kogoś wiózł na wózku inwalidzkim. Czasem ktoś biegł, z telefonem przy uchu. A teraz mleczna nicość. Nie miałam żadnego ratunku. 

Płuca okazały się czyste. Kaszel mógł oznaczać suche powietrze w naszym domu. Albo zbliżające się przeziębienie. Przecinek był zdziwiony Jej posunięciem. No ale przecież po coś ten  czerwony stetoskop uwieszony na szyi ma, prawda? 

Pierwszy raz do szpitala założyłam kozaki na obcasie. To był błąd. W takim miejscu ludzie nie lubią odgłosu obcasów - to kojarzy się z kimś żwawym, wesołym, zadbanym, strojącym się, pewnym siebie. Szpital to miejsce, gdzie szura się powolnie w butach na płaskim obcasie. Źle się czułam. Starałam się chodzić na palcach, tak, by obcas nie dotykał marmuru.  Było mi wstyd. Czułam się za dobrze, a tam każdy chce się czuć dobrze i ten, kto nie może, ma żal. 

 To koniec piątego cyklu. Został jeszcze tylko jeden. Jeszcze dosłownie kilka wizyt w gabinecie numer 40. Nie umiem wyobrazić sobie teraz, jak to będzie. Bez Niej, bez tego gabinetu, bez czekania. Przez rok przywykłam do wizyt w szpitalu. Pogodziliśmy codzienność szpitalną z codziennością życia. Wydaje mi się, że wychodziły nam te manewry całkiem zgrabnie. Zawsze wszystko udawało się załatwić. Szkoda mi tylko Przecinka, bo wiem, jak bardzo nie lubi tego miejsca. Tego miejsca i czekania, które odbiera jako marnotrawienie czasu. Irytują  otaczający Go ludzie, rozmowy, które prowadzone są obok, niedociągnięcia służby zdrowia, niedopatrzenia i częste wpadki. Cierpliwie wszystko znoszę i powtarzam, że trzeba to przetrwać, że warto... Ale ile razy sama ciskałam piorunami w innych? Ile razy zaciskałam usta w wąską linię, a w myślach kłóciłam się z lekarzem lub pielęgniarką, mając potwornie uwierający żal? Pomimo tego wszystkiego, wizyty w szpitalu dają mi poczucie opanowania sytuacji. Myślę, że wszystko jest pod kontrolą. Jak będę znosić codzienność, gdy wszystko będę musiała obserwować sama? Czy czegoś nie przegapię? Czy czegoś nie zaniedbam? 

A święta przetrwaliśmy. Popłakałam, ale szczęśliwie każdy pozwolił mi na łzy. To nie był święta najpiękniejsze. Ale życzę sobie takich jeszcze niezliczenie wiele...Takich nieidealnych. Ale wspólnych. 

Poranny stan podgorączkowy podniósł mi ciśnienie. Grudniowe niezdecydowanie co do temperatury i pogody wyszło przeziębieniem. U obojga. Herbata ledwo przepływa mi przez gardło. Na szczęście mam fachową pomoc i plan działania, który na pewno podoła dwóm "glutonosom".
Życzcie nam szybkiego powrotu do wolnego  od glutów nosa.
Otino_Corsano_Brain_Flower__Side_View__755_79

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Asiu, zabrakło mi słów.

Smok Magdy

40, które jest 115.