Nerwica przeciwko "bonsai"
2 stycznia 2017 o 21:36
Trzy
razy podlałam pseudo drzewko bonsai. Trzy razy przeszłam obok tego
drzewka i za czwartym razem zabrałam ze sobą doniczkę do łazienki i
odlałam na oko ze dwie szklanki wody. Bo by mi zgniło drzewko, jak nic.
Potem nastawiłam cztery prania i dwa suszenia. Bo dopiero zrozumiałam, że skończyły mi się czyste ulubione bluzki.
Potem
usiadłam na fotelu i potężnie zaburczało mi w brzuchu, więc
zdecydowałam popełnić obiad. W międzyczasie podlałam dwa razy aloes
stojący w kuchni. I raz odlałam wodę od aloesu.
Wyniosłam śmieci. Nie zabiłam się przy tym na schodach. To ważne, bo spadł śnieg. Śnieg zawsze jest przeciwko mnie.
Odkurzyłam trzy igiełki spod choinki. A potem jedną zabrałam dłonią, bo odkurzacz schowałam zanim zdradziecko spadła na klepkę.
Zjadłam dwa ciastka i popiłam słodką herbatą.
Zadzwonił Tata. Opowiedziałam Mu o delfinie. I o rejonach wywożenia śmieci. I o choince.
Potem zjadłam jeszcze jedno ciastko, ale oddzielnie czekoladę i galaretkę, bo to była delicja.
A
potem poszłam po czyste ręczniki i na głowę spadła mi lawina fioletowo-
bordowych ręczników, aż ledwo z tej lawiny się wyplątałam.
To
wszystko na tydzień przed. Na tydzień przed razem z potem, śliną,
innymi wydzielinami, których nazywać nie będę, na światło dzienne
wydostają się moje przerażenia. Przez które niepotrzebnie katuję swoje
kwiaty i stroszę włosy ręcznikami. Dom pachnie płynem do prania,
czerwonym aromatycznym Lenorem, który niedawno pojawił się w sklepach i
uspokaja mnie. Choinka mimo obfitego pojenia każdego dnia, upuszcza
igiełkę zawsze gdzieś, zawsze cicho, bezszelestnie.
W
Sylwestra weszłam do pokoju żeby zostawić dwa kalendarze z 2016 roku w
regale. Na biurku leżała książka, z okładki książki spojrzał na mnie
Wojtek. Wojciech Szawul. Bez namysłu zabrałam książkę. Już raz
przeczytaną. Zachowaną głęboko w sercu. Zabrałam ze sobą. Coś mi mówiło,
że powinnam ją zabrać.
W
Nowy Rok Wojtek znowu spojrzał na mnie z okładki książki. Popatrzyłam
na Przecinka, który na kanapie łączył kropki. Z uporem maniaka tworzy
szkice maszyn i zwierzątek, łącząc ponumerowane kropeczki. Widzę, że
pochłania Go to w pełni. Relaks. Wzięłam więc książkę razem z Wojtkiem i
usiadłam obok Przecinka. Zaczęłam czytać słowa Ewy, które już kreśliły w
mojej głowie obrazy. Powracały ze zdwojoną siłą, jakbym kiedyś już tam
była. Poczułam się lepiej. Na tydzień przed rezonansem, potrzebowałam
Ewy i Wojtka. Bliskości. Oswojenia. Obecności.
W
nocy śnił mi się Wujek. Wszedł do domu bez pukania, nie wiem, skąd miał
klucze. Przestraszył mnie. Był inny. Obcy. A za Nim weszła Babcia.
Surowa, niemiła, zła. Obudziłam się na poduszce Przecinka zamiast na
swojej. Padał śnieg, Jego już nie było od godziny, a ja byłam
przestraszona i zdezorientowana.
Czasem w życiu tydzień dłuży się jak rok. I jest udręką. I niewiele przynosi ukojenie.
Ewa i Wojtek/archiwum prywatne/Interia
Komentarze
Prześlij komentarz