Nieodwracalność i zmienność.

23 czerwca 2017 o 23:22

Nieodwracalność. To jest chyba to, co na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy dręczy mnie najbardziej. Nigdy dotąd nie irytowało mnie to tak intensywnie. Może dlatego, że wyobrażałam sobie, że większość rzeczy można naprawić. Poprawić. Skorygować. Jakkolwiek udać, że jednak nic się nie stało. Ale są jednak rzeczy, stany, emocje, fakty, których nie da się odkręcić. Skorygować. Zamalować albo wyciąć. Są rzeczy permanentne. Całkowicie nie do wywabienia. Jak to zaakceptować?

Nawet nie próbuję, bo szkoda mi tracić na to energię. Czekać. Tylko tyle można. I odrobinę udawać, że czas wszystko zmieni. W dalekiej przyszłości. Odczaruje to, co teraz jest tak paskudne. 

Teraz wieczory są jałowe. Puste. Gdzieś zgubiłam oddźwięk. A ceniłam go sobie. Gdy coś dobiega końca, trzeba zmienić strategię. A jak zmienić strategię sprawdzoną, wygodną, skuteczną? Jak nagle przewartościować myśli? Zbyt gwałtownie przyzwyczajam się. Powtarzalność jest dla mnie największym źródłem bezpieczeństwa. Jestem przeciwieństwem mężczyzn - oni lubują się w zmianach, nie lubią stałości. Zawsze mnie to denerwowało, odbierało zaufanie co do nich. Ale dziś zrozumiałam, że po części zazdroszczę mężczyznom zdolności do tego, by zaakceptować odmienność, jaka ich spotyka. Wracam do domu, chwytam za telefon i nagle przypływa do mnie zimna, lodowata wręcz myśl - ten telefon na paskudną zawartość. A kiedyś ta zawartość była dla mnie poczuciem spokoju. Była ostoją. Lubiłam dostawać wiadomości, telefony. Często płynęły stamtąd dręczące fakty, niepokojące, ale w gruncie rzeczy zawsze akceptowalne. Znośne. Całkiem do zrozumienia. Teraz źródło mojego wsparcia odrobinę wyschło. Telefon, milczący czy "odzywający się", wzmaga ból, ścisk brzucha. Straciłam największy zasób ratunku. Karmiłam się tym wszystkim, nagle straciłam wszystko na raz. Oczywiście, że wiedziałam, że to nastąpi. Nie jestem durna, może ciut naiwna, ale na pewno mam realne spojrzenie. I tego spojrzenia nigdy nie odwracałam od jawnych widoków. Ania powiedziała mi, że gdy chodzi o bliskie nam osoby, to wypieramy pewne fakty. Żeby się bronić. Żeby nie bolało. Część przyjęłam na klatę, większość wyparłam. A teraz konfrontuję się z utratą. 

Niewiele myślę, raczej w zastanowieniu "trawię" minione wydarzenia. Kiełkują we mnie wnioski. Są z tego uderzenia odpryski, ubytki we mnie. Ale chyba dzielnie to przetrwam. Bardzo bym chciała. Świadomość jednak podpowiada mi, że takie uderzenia, nawet jeśli na ten czas nie wprawiają mnie w zachwianie, kiedyś brutalnie przewrócą mnie na ziemię. I nie umiem sobie wyobrazić, że się podniosę. 

Ostatnia wizyta u lekarza była dla mnie ciosem. Przeczuwałam to, co usłyszę, bo już słyszałam takie teorie. Oddalam od siebie analizowanie tego. Nie chcę podejmować decyzji. Ale jakiej decyzji? Przecież nie będzie żadnej decyzji. Usłyszałam to. Jestem jeszcze spokojna. Ale każda kolejna noc i przerywanie ciszy głosem, wprawia mnie w większe przerażenie. Kiedyś będę żałować niepodjętych kroków. Zawsze się żałuje. Nawet jak się kroki podejmie. Jestem więc skazana na żałowanie. Jakby to powiedział Kacper: "No trudno. No nic". 

Na razie priorytetem jest wyjście z przeziębienia. Gdy choruje jedna osoba, druga jest opiekunem. A gdy smarkają dwie osoby? Bojownik Józio poda nam rosołek? 

Żebym ja go, cholera, nie zaraziła, karmiąc tymi czerwonymi granulkami...

tumblr_onfrosKjZr1uauof6o1_1280

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

40, które jest 115.

Smok wrócił z Anglii do Polski.

Smok Magdy