Odbiłam od brzegu wgłąb lądu, przeżyłam ślub i obudziłam się ze snu...
2 sierpnia 2016 o 21:51
Powrót
z nadmorskich miejscowości pozbawił mnie beztroski stuprocentowej. W
domu beztroska nie zanika bezpowrotnie, ale ma mniejszy procent. Tam
miałam wreszcie to, czego wyczekuję przez cały rok, a najsilniej zimną.
Klif obsypany drzewami, pomiędzy którymi pełno jest zalążków, maleńkich
kurek. A w dole spokojne często, leniwe morze. Wieczorem sine, ciemne,
lekko niepokojące szumem. A rankiem orzeźwiające, namawiające do
pokonania osiemdziesięciu schodków w dół, żeby spotkać stopy z piachem.
Czwarty raz raczyłam ciało tamtejszą słoną wodą. Czwarty, przeczuwam,
ostatni raz. W tym roku przez natłok uczuć, niepokojów i lęków nie
wrzuciłam grosika przez ramię do Bałtyku. W tym roku nie widziałam
morelowego nieba, gęstego jak kisiel, gdy zachodzi słońce. W tym roku
zachód słońca był jaskrawy jak cytryna. Ostry. Przeszywający. Nie
otulający, jak ubiegłego roku.
Z
wielką czułością miałam okazję szaleńczo pryskać skórę olejkiem.
Szaleńczo musiał też tańczyć, bo olejek był chłodny. A chłodu On nie
lubi. Rozczulał mnie ten kowbojski kapelusz z Decathlonu, który kupił,
bo powiedziałam, że on będzie idealny. Był idealny. Dawał mi poczucie
bezpieczeństwa. Tak samo jak szklana, mała buteleczka pełna białych
tabletek w mojej torebce. Dexamethason. Odganiał spod powiek niepokoje
krzywdzące mój odpoczynek.
Wysłałam
tonę pocztówek. Nawet Madzi i Andrzejowi, Lenie i Leonowi. Nawet
dziewczyna z ONKOline, która daje mi poczucie porozumienia dusz, otrzyma
lub utrzymała jedną. Przecinek śmiał się ze mnie, że wydamy krocie.
Lubię te pocztówki. To, że pisałam na nich: " Odpoczywamy, zapominamy".
Poszłam
z Tatą na grzyby tylko raz. Szedł zawsze kilka kroków za mną, nie mówił
do mnie wiele. Ale szłam z Nim i On szedł ze mną. Jedliśmy razem jagody
i oboje mieliśmy pofarbowane granatem palce. Nie pamiętam, kiedy
ostatni raz byłam z Nim sam na sam. Tylko w takich chwilach jestem
bezgranicznie Mu oddana i akceptuję Go w całości. Milczę, przyzwalająco.
Rozumiemy się wtedy zawsze. Może relacja Ojciec Wymagający - Córka
Pyskata nie miałaby miejsca, gdybyśmy byli tylko we dwoje na tej
planecie? Razem z grzybami?
A
w sobotę płakałam na ślubie. Tak bliskim mi, jak żadne inne do tej
pory. Były dwa powody do płaczu. Jeden znają wszyscy - to wielka duma i
wzruszenie. Drugi powód znany jest tylko mi. Domyślić można się łatwo
tego powodu.
Szczęście,
że dotrwaliśmy wszyscy tego dnia, wypełniało mnie całą. Przetańczyłam z
Przecinkiem prawie całe wesele. W domu, miałam wrażenie, że tańczyłam
tak całe życie. Dawniej bałam się tańczyć z Przecinkiem. Wmawiał mi, że
nie potrafi tańczyć. Wierzyłam. W sobotę udowodniłam Jemu i sobie, że
potrafi. Zawsze zastanawiałam się, z kim będzie mi się najlepiej
tańczyło. Banalne. Banalne bardzo, ale z Nim.
Nad
ranem śniła mi się Beata. Zawsze, gdy rozmawiam z Nią przez telefon,
wstydzę się. Dobieram ostrożnie słowa, żeby się nie skompromitować przed
kimś, kto mi pomógł i kogo lubię. A dziś przyśniła mi się i w tym śnie
rozmawiała ze mną. Rozmowa o śmierci. Ja zadawałam pytania, Ona
odpowiadała. Naturalnie, spokojnie. Wszystko rozumiałam, Ona długo nie
szukała odpowiedzi, znała je prawie na pamięć. Lekko płynęła rozmowa o
naszych koszmarach. Gdy się obudziłam, szukałam Jej twarzy, jakbym
chciała jeszcze raz przypomnieć sobie to, co mówiła. Bo wiedziałam, że
mówiła prawdę, którą należy pamiętać na przyszłość. Po przebudzeniu
zgubiłam słowa.
Nie chcę, żeby mój sen zwiastował to, czego obie się boimy.
Z zapowiedzianych sześciu cykli chemioterapii PCV prawdopodobnie zakończymy na czterech cyklach. Co dalej? Zobaczę. Zobaczymy.
Ostatnio szukam poczucia bezpieczeństwa w zapachu Jego włosów.
Medytuję, przygniata mnie ilość piasku, wtapiam się w otoczenie
Machowinko, droga powrotna ze wszystkich wędrówek
Komentarze
Prześlij komentarz