Opadł kurz.
8 lipca 2017 o 20:36
Jedyna
myśl, jaka towarzyszy mi od tamtego wieczora, od 1 lipca, to myśl:
pęknięta kreda. Pękła kreda. Nie wiem, czemu to przyszło mi do głowy,
gdy zasypiałam. Nagle przylgnęło do mnie wspomnienie ze szkolnych lat -
wspomnienie łamanej przez kobiece dłonie, długiej sztabki kredy. Kreda w
połowie została złamana. Były dwa kawałki, dwie części, które po
przystawieniu do siebie, szczelne pasowały. Tworzyły jedną część, jakby
nigdy nie złamaną, chociaż widoczna była rysa, szczelina. Ale
wystarczyło ruszyć jednym kawałkiem i rzeczywiście, okazywało się, że są
dwie części... Że jednak pękła. Że jednak dwa kawałki, a jednej całości
już nie ma. I nie będzie, ona już nie stanie się całością.
Pękła. Co tu dużo mówić. Już nie będzie jednego, litego kawałka. Już nie zlepię tego, co pękło, nie skleję, nie scalę na zawsze.
Chyba
jestem w szoku pourazowym. Tak się mówi. Odkurzyłam cały samochód.
Dokładnie. Jakbym chciała wyssać ze środka cały zapach. Minione dni.
Pozbyłam się igiełek, które mnie dręczyły. Symbolizowały rozstanie. Gdy
znajdowałam jedną na siedzeniu, gula w gardle rosła. Wsiadanie do
samochodu było dręczące. Bez nich lżej. Taka prosta, głupia rzecz.
Odkurzenie samochodu. Złudzenie uporządkowania myśli, dni, codzienności.
Myślałam,
że jak tam pojadę, to zejdzie ze mnie powietrze. Że wypuszczę to
wszystko, co we mnie się skumulowało i pęczniało boleśnie, rozpychając
mnie do granic możliwości. Ale chyba muszę pojechać tam sama, chyba
tylko wtedy to zadziała. W obecności nie uroniłam łzy, a bardzo, bardzo
chciałam. Drżałam tylko od środka i nic ze mnie nie uszło. A wręcz
przeciwnie, jeszcze bardziej popękałam od środka, mocniej naszłam
zarazą.
Wyobrażałam
to sobie inaczej. Bardziej godnie. Z dystansem. Z bólem, owszem, ale na
spokojnie, ze zrozumieniem. Tymczasem z dnia na dzień mam wrażenie, że
mój mózg fermentuje od myśli i wspomnień, od wyobrażeń. Czas przeszły,
bardzo przeszły, miesza się z tym znanym mi, z przyszłością, która nie
nastąpi nigdy. Dręczę się sama, ale nie umiem wyhamować. Brak mi myśli
pełnych nadziei. Niepewność była lepsza. To była jakaś alternatywa.
Czekać na coś jest lepiej niż to dostać w takiej postaci.
Sądziłam
też, że będę mówić. W konkretnym kierunku. Że będę mówić i to dużo, że
wtedy właśnie pęknie bańka i ja znów stanę się lekka. Ale nie umiem
mówić. Gdzie te myśli płyną? Patrzy na mnie ze zdjęcia i niby powinnam
mówić do zdjęcia. I zaczynam patrzeć na Nią z politowaniem, z żałością,
złością. Czemu nic nie mogę do Ciebie powiedzieć? Blokada. Brak
wiadomości zwrotnej irytuje.
Im
bardziej patrzę w przeszłość, tym silniej boli mnie przyszłość. Czy to
nie jest czasem tak, że zapadłam się w strach? A wcześniej utylizowałam
go mocniej, bo trzymał mnie ktoś podświadomie? Rozumiała procesy
zachodzące we mnie, chociaż nie jechałyśmy na jednym wózku. Ona
rozumiała dwie pozycje - swoją i moją.
Ania
przeżywa kryzys, a ja razem z Nią. To jest ten sam mechanizm. Im
dłużej, im dalej, tym szybciej się budzimy. Przebudzenie. Otrzęsienie.
Kubeł lodowatej wody na łeb. "Obudź się, zobacz, co się stało, widzisz?"
Jak opada kurz, wszystko zaczyna być widać. Chciałabym tego nie
widzieć. Jak bardzo.
Komentarze
Prześlij komentarz