Pitu pitu w kwietniu... I Filipiny.
11 kwietnia 2016 o 14:27
W
nocy, gdy Przecinek po wielu namowach Morfeusza, poszedł z nim za rękę w
stronę łóżka, dopadła mnie "rozkmina". Jeszcze nie wiem... Czy choroba
zmienia człowieka czy odsłania jego prawdziwe oblicze? Gdy pacjent
dostaje diagnozę na pliku kartek to nagle przeistacza się w kogoś
innego, delikatnie zbliżonego do poprzedniego, z tymi samymi tęczówkami,
z tą samą garderobą, ale innym zasobem słów i emocji? Czy diagnoza jest
pstryknięciem palców, nagle nie pozostawia złudzeń, że teraz pora na
gołą prawdę, samo czyste "mięso", żadnych kłamstw i masek, ról -
wreszcie do szpiku kości prawdziwe oblicze?
Jasne,
że Przecinek się zmienił. Jasne jak słońce, że ja też się zmieniłam,
chociaż nie mam informacji na temat tego, czy w moim organizmie nie
panoszy się cholera. Oboje jesteśmy inni, chociaż wyglądamy prawie tak
samo... Prawie jak w ubiegłorocznym wrześniu. Tylko Przecinek ma na
głowie szlaczek, który często dotykam i który mnie boli. Tak, mnie. W
opuszkach palców. Dlatego lubię go dotykać, bo bawi mnie fakt, że
Przecinka to nie boli, a mnie tak. Jest blizna. I teczka, miętowa teczka
pełna zapisków lekarzy. Szafka z lekami jest pełna, choć nie zaglądamy
do niej, bo to pozostałości. Przybyło nam też kontaktów w telefonie.
Jest pozycja "Oddział neurochirurgi - pielęgniarki", "Ania ze szpitala",
"Rejestracja - rezonans"...
Zmieniliśmy
się my i nasze otoczenie. A może od zawsze tacy byliśmy, tylko
brakowało nam odwagi, żeby to ujawnić? W pędzie życia, pośród ludzi i
rozmów, nigdy nie mieliśmy potrzeby być aż tak prawdziwi, jak w obliczu
choroby?
Nikogo
i nic nie obwiniam za to, że zaszły zmiany. Często są nieakceptowalne,
mocno przykre, ale niestety są obowiązkowe. Wolę zmiany, które zachodzą w
nas i jesteśmy ich świadomi, niż zmiany które paraliżują i zamykają
drogę - takie jak śmierć. Śmierć to też zmiana. Jednak w moim mniemaniu
taka, która już nic mi nie podaruje.
Ksiądz
Kaczkowski mówił, że choroba wyzwoliła Go z lęku. Że przestał bać się
rzeczy błahych, zupełnie wyzbył się niepotrzebnych, przykrych myśli.
Wiesiek, który dopadł Przecinka, też mnie wyzwolił.
Zrozumiałam,
że wystarczy wybaczyć pewnym osobom, przestać czekać na ich powrót i
zacząć żyć swoim życiem. Wtedy przychodzi ogromna ulga. Łatwo można
zbudować swój świat, ekosystem, który pozwala na przyjemną intymność,
prywatę. Można wreszcie skupić się na sobie. Na tym, co naprawdę się
czuje, co naprawdę się myśli... Nie ma już chwili na to, by robić rzeczy
głupie - bo czas jest cenny.
Jutro
idziemy do faceta, który ma nam pomóc. Z założenia. Wykurzyć Wiesława
Skąpego. Widzę po Przecinku, że jest nastawiony pół na pół. "Wali mnie
to, ale jak się uda, to będzie fajnie". A ja... A ja i tak ostatnio mam
podły humor, myśli, od których niedawno się uwolniłam, teraz wróciły na
dobre ze zdwojoną mocą, tłamszą i pokazują, że to one rządzą. Miałam coś
ułożone we łbie, teraz ten łeb znów został rozsadzony przez teorię
"plomby" i "drugorzędności". Wszystkie te teorie powinnam wsadzić psu w
dupę. Za przeproszeniem psa. Ale nie umiem, bo jest coś takiego jak
intuicja kobieca, która ma moc nieocenioną. Można słać po pokoju czyste,
surowe, jednolite myśli - bez skazy emocjonalnej...Ale zaraz i tak
pojawi się kobieca intuicja i powie " A ja tym swoim babskim nosem
czuję, że..." I hormony szaleją, łzy pryskają, serce pęka... Szał macic
wyzwolonych, wściekłych jajników i teorie o Trybunale Konstytucyjnym to
pikuś w porównaniu z wywodami myślowymi, które zaczęłam produkować na
początku kwietnia.
Ale
uważam, że niejaki J. może zrobić coś dobrego. Uważam, że warto. Że
wierzyć warto i próbować warto. Że jeśli nie spróbujemy, nie dowiemy
się. Że żyjemy na tym świecie raz - Przecinek i ja również... Więc nie
chcę myśleć, że nie zrobiłam czegoś, co było na wyciągnięcie dłoni...
I wierzę. Bardzo mocno wierzę, że J. pomoże.
A jak nie pomoże to będzie miał zajebiście. Bo będzie miał darmowy bilet. I wcale nie na Filipiny...
Komentarze
Prześlij komentarz