Raport: niedoręczono 4

Nie ma Cię. Niespodzianka? Dla mnie jeszcze czasem tak. Budzę się i przetrawiam. Codziennie na nowo, codziennie tak samo zdezorientowana.  Jak dziecko. Zupełnie jak wtedy, gdy powitałam pierwszy raz warszawskie liceum i czułam, że to przełom. A miałam 16 lat i przecież wydawało mi się, że co nieco już wiem. O tym świecie...

26 grudnia minie pół roku. To jest dokładnie 184 dni. Gdy moje koślawe palce policzyły to skrupulatnie na kalkulatorze, na chwilę się uśmiechnęłam. Ironicznie. Jak mnie to moje serce okłamuje? Przecież pamiętam jeszcze, jak ostatni raz się widziałyśmy. A niedługo minie rok, odkąd się ostatni raz widziałyśmy. Pamiętam tamten dzień. Jechałam do Ciebie swoim samochodem, pierwszy raz pokonując nim tę drogę. Niektórzy nazywają ten odcinek drogą śmierci, bo jest tam wiele wypadków. Tego dnia przywiozłam Ci książkę i list. Cieniutką książkę, żeby Cię nie nadwyrężać. Rozmawialiśmy i jedliśmy ciastka. Czekoladę. Piłaś czerwony, bardzo ważny dla Ciebie sok. Przez słomkę. Podsunęłaś mi, żebym spróbowała. Siorbnęłam łyk i dobrotliwie się skrzywiłam. Był ohydny. Ale działał na Twoją krew, wzmacniał Cię, pomagał Ci. Piłaś więc, nawet się nie krzywiąc. Przecież nie był taki zły... Piłam herbatę z białego kubka, takiego samego, jaki jest u mnie w domu rodzinnym. I cieszyłam się Tobą, dokładnie Ci się przyglądając. I byłam szczęśliwa, bo nie działo Ci się nic złego. Siedziałaś zaraz obok mnie przy stole i rozmawiałaś ze mną tak, jak zawsze. Na każdy temat, z zaangażowaniem i zrozumieniem. Nie chciałam Cię męczyć. Mogłabym siedzieć tam dłużej. Ale postanowiłam dać Ci odpocząć. Jeszcze się przecież zobaczymy, prawda? No i odstawiłam kubek do zlewu, Przecinka też. A potem ucałowałam Cię, przytuliłam się ciasno w tej szczelinie między ramieniem a policzkiem, obejmując. Pachniałaś sobą. Tak jak pachnie człowiek bez żadnych zbędnych perfum, zapachów otoczenia. Skondensowana bliskość. Dziś wiem, że widziałam Cię wtedy ostatni raz. I wiem też, że nigdy nie przeczytałaś listu ode mnie. 

Wiesz, to duże skrzyżowanie nieopodal Twojego mieszkania, wreszcie odremontowali. Jeżdżę tam teraz często. Bardzo się cieszę, bo nie ma kolein. Nie telepie samochodem. Można w spokoju pomyśleć. O tym i owym. Ubrali choinkę na rynku. Tę, co zawsze. Wyremontowali już także skwer Kisiela. Wszystko tak prędko się zmienia. Nie było, jest. Było, nie ma.

Teraz był trudny czas. Za nami rezonans magnetyczny. Tym razem zrobili Przecinkowi w nowym aparacie. W tym, w którym kiedyś puścili Ci film i cieszyłaś się, że wreszcie nie jest nudno. Przecinkowi raz puścili muzykę. Chyba przestali to praktykować. Przecinek wysnuł teorię, że może ludzie wiercili się w maszynie i dlatego już nie puszczają muzyki. No, może...

A jutro znowu wizyta w Centrum Onkologii. Wyniki badania. Znów będę siedzieć pod gabinetem numer 40. Znów pójdę do automatu i skrupulatnie wrzucę kilka monet, żeby napić się tej cytrynowej herbaty. Ona jest ohydna, tak naprawdę jest ohydna. Ale w szpitalu lubię ją pić.

Wciąż wracam myślami do tego dnia, gdy razem z G. byłyśmy w szpitalu. To był zimny dzień, szary, nieprzyjemny. Pamiętam wiele rzeczy z tego dnia, ale najbardziej czarną skórę w samochodzie i widok z 9 piętra, zamglony Ursynów. I to, jak nie mogłam złapać tchu, człapiąc cierpliwie za G. Serce łopotało mi w piersi ze zdenerwowania, strachu i przez ten maraton setki schodków. Tego dnia pierwszy raz poczułam, że bardzo się boję. Poczułam, że tak naprawdę jestem cała lękiem. Tak jak G. Patrzyłam na Nią i nie mogłam Jej powiedzieć nic dobrego, bo sama potrzebowałam, żeby mi to ktoś powiedział. Po wszystkim wróciłam do domu. G. odwiozła mnie pod same drzwi. Razem z Nią odjechały te czarne skóry, który teraz mnie prześladują. Przecinek leżał w salonie pod kocem. Telewizor cicho wydawał dźwięki. Weszłam na górę w płaszczu i nic nie mówiłam. W domu było ciepło, przytulnie, bezpiecznie. A ja byłam z tego bezpieczeństwa obdarta. Chciałam zatopić się w cieple, spokoju. Reszty dnia nie pamiętam...

Przenosząc numery telefonicznie do drugiego telefonu, przeniosłam Twój także. Nie wiedziałam, że można inaczej. Że można nie przenieść. Że można usunąć. On musiał tam być.

Ale SMS-ów nie mogłam przenieść. Tego jednego, wysłanego przez Ciebie pewnego ranka też nie mogłam przenieść. Chciałabym żebyś wysłała mi jeszcze raz... Ale już nie możesz. Nie wyślesz. Zobacz sama, wysłałaś mi wtedy SMS, że w telewizji śniadaniowej będzie Hey... Nie wyślesz już takiego SMS-a. Ciebie nie ma... A Hey zawiesił działalność zespołu. Ja mam w takim świecie żyć, tak? 

Za dwa tygodnie Święta. Kupiliśmy choinkę. Malutką, ale żywą. Kolejne święta, których nie czuję. Nie mogę z tym nic zrobić. Czy to nawał reklam? Ozdób? Komercja? Choinki pod oknem kolorowe, w radio kolędy. A ja otępiała. Zupełnie. 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

40, które jest 115.

Smok wrócił z Anglii do Polski.

Smok Magdy