Rocznica Banacha i Wołoskiej

  2 września 2017 o 16:39

Nie mogę wyjść z podziwu tego, jak niektóra psychika potrafi się regenerować. Nie każda. Ale są takie, które w bardzo szybkim tempie są jak nowe. Dlaczego nie mogę takiej mieć?

Łatwo wyrzucić człowieka z pamięci. Wyczyścić wspomnienia, dawne chwile, usunąć zbędne i niezbędne przemyślenia. Zacząć na nowo dosłownie WSZYSTKO. Tego też nie umiem. Ta umiejętność jest poza zasięgiem moich mocy. Rozmyślam o tym od tygodnia. O takim fascynującym korygowaniu błędów w znajomościach. Przecinkowi popsuła się mała rzecz w aucie, powiedział wtedy, że chyba trzeba zmienić auto. Zapytałam zadziornie, czy ma w zwyczaju wymieniać wszystko, co się  psuje? Skwitował to śmiechem, ale... Dlaczego wszystko wyrzucamy? Podarte ręczniki, popękane telefony, smutnych, złych, zagubionych ludzi? W tym wieku nie ma już ludzi "naprawiających". Wszystko trzeba zaraz wymienić, zamienić. Nie naprawić?

Oczy wyszły mi z orbit, gdy mój siedemdziesięcioletni Dziadek - JEDYNY mężczyzna na świecie, którego uznaję za idealnego - naprawił sam samochód. A naprawa wcale oczywista nie była. Nie było wiadomo, co faktycznie sprawiło, że auta nie można uruchomić. Siedział w nim kilka godzin, cierpliwie dłubał, zaglądał, przekładał, włączał, wyłączał, wymieniał... I nagle siedząc na tarasie z książką w ręku usłyszałam triumfalny charkot silnika starego Forda. Dziadek to nie tylko mężczyzna idealny - cierpliwy, łagodny, kulturalny. To człowiek, który umie wszystko. Nie umiałby chyba tylko pomalować mi oczu. Ale paznokcie? Na pewno by pomalował! Czasem żałuję, że Dziadek to mój Dziadek? Dlaczego takich mężczyzn już nie "produkują"?

A ja przecież nie lubię  mężczyzn. No, nie lubię i już. Właściwie nie cierpię. Toleruję tylko Przecinka, Tatę i Dziadka. A mają folgę tylko dlatego, że łączą nas więzy krwi. (Wyjątkiem jest Przecinek, ale to sytuacja zgoła inna, właściwie dość nietypowa, właściwie całkiem odchylona od rzeczywistości...) Jak to jest nie lubić mężczyzn? Bardzo miło. To naprawdę zabawna cecha. Nie jestem feministką, chyba nie jestem. Bo to niejednoznaczne. Ja po prostu uważam mężczyzn za obiekty niebezpieczne i zagrażające mojej psychice. Lubię prowadzić z nimi zajadłe dyskusje. Ale rzadko mi się to zdarza, bo mężczyzn unikam. A może to oni unikają mnie? Właściwie to obopólne zachowanie. Nie jestem naiwna, to po pierwsze. A mężczyźni lgną do naiwnych. Boleśnie świadomych świata  kobiet - boją się.

Ale niestety, tak w życiu bywa, że coś się zaczyna, a coś dobiega końca. Na przykład pamięć. Jak łatwo zapomnieć o drugiej osobie  - zawsze myślałam, że nie da się zapomnieć. Że zawsze zostaje ziarno pamięci, gdzieś za uchem...Gdzieś. A tu niespodzianka. Stąd się biorą zdrady. Rozwody. Urwane znajomości, przyjaźnie. Bo ktoś ZAPOMNIAŁ. W tej jednej minucie zapomniał, że ktoś czeka w domu, w samochodzie, po drugiej stronie telefonu, w fotelu na ul. Akacjowej 16. Nie godzę się z tym.

Są odstępstwa. No jasne, że są. Ja na przykład skutecznie wyrzuciłam z pamięci mężczyzn, których poznałam od złej strony. Od tej strony, od której mogli siebie nie pokazywać. Przecinek co prawda zarzuca mi kłamstwo, ale ja wiem, jak jest. Amnezja.  Zanik pamięci można czasem wywołać, ale trzeba nad tym silnie pracować.

Pamięć czasem boli. Nie sądziłam na przykład, że po miesiącu nieobecności fizycznej w moim aucie, po tym, jak do niego zawitam, wpadnę w bolesny stupor. Przekręcić kluczyk w stacyjce i odjechać, żaden problem. Ale uruchomić radio? Tego się nie spodziewałam. Ból nie do zniesienia. Te wszystkie piosenki nagle ściągnęły do mojej głowy lipcowe dni. Pełne łez. Jechałam z drżącą brodą. Jak dziecko.

Przecinek ma przyjaciółkę. Przyjaciółka ma białe i czarne pióra, z zielonym połyskiem. To mała sroka. Zapatrzona w Niego jak w obrazek. Upierdliwie chodzi za nim prawie całymi dniami. Gdy pracuje w ogrodzie, skacze Mu po plecach, siada na ramieniu i skubie w ucho. Napycha Jego ogrodowe rękawiczki ziarnami jarzębiny. Skubie nogawki spodni, wyciąga z butów sznurówki. Mierzy się ze srebrnymi kluczami samochodowymi, tymi długimi i ciężkimi. Gdy brak jej atencji, patrzy bez zrozumienia z wyrzutem swoimi szklistymi oczami. Jest bardzo wdzięczna i uwielbia człowieka. Chętnie zjada owoce, a kamyki i patyki chowa w dziury. Oswojona przez człowieka, garnie się do człowieka. Życzę jej jak najlepiej...

Tymczasem odbyła się wizyta u neurochirurga. Swojego. On operował dwa lata temu. Czy z zimna, czy z przerażenia, trzęsłam się cała. Niepotrzebnie. Potwierdził stabilizację procesu chorobowego. Ale nie wyraził chęci operacji - reoperacji. Wyszłam zmieszana. Przecinek uradowany. Tylko... Co dalej?

Dziś rocznica. Dwa lata temu Przecinek i ja byliśmy na Banacha u znanego neurochirurga, profesora. To ten lekarz uświadomił Go, jak sytuacja jest poważna. Ja nie weszłam do gabinetu, do dziś nie wiem, dlaczego? Ale pamiętam chwilę, gdy szłam chodnikiem w górę, w stronę schodów... Ten teren Banacha był dziwny, opustoszały. Wtedy na chwilę przeraziłam się. Na ułamek sekundy pomyślałam - jak będzie dalej? Ale wyobraźnia nie podsuwała takich zdarzeń, jakie spotkały nas rzeczywiście. Czekałam w poczekalni, podsłuchiwałam ważnych informacji z gabinetu, byłam beztroska mimo wszystko. Nie porównam tamtych uczuć do tych, które towarzyszą mi teraz.

Gdy wracaliśmy z Banacha, On prowadził. Opierał głowę o brązowy, skórzany zagłówek. Boli głowa? - pytałam trzy razy. Nie bolała. Ale... bolała. Widziałam po oczach, że boli. Modliłam się, żeby dojechał. Gdy wysiadał z samochodu, czułam w końcach palców, że ten wieczór będzie długi.
Już raz otwierałam bramę  naszego podwórza dla wjeżdżającej karetki. W 2010 roku, dla Taty. W 2015 roku dopadł mnie ten sam zaszczyt. Wątpliwy. Pamiętam, że chciałam jechać z Nim. Nie opuszczać na moment. Na chwilę. Ale nie mogłam. Nie mogli mnie wziąć. Gdy wyjeżdżał w karetce, dzwoniłam do G. Był pięć minut po moim telefonie. To On potem pomógł mi dotrzeć na Wołoską. I to On cudem wepchnął mnie na SOR. Nie można było tam wchodzić. Włącznik do otwierania drzwi był od strony SOR'u. Wtargnęłam na siłę, gdy ktoś wychodził. Leżał na końcu sali, za miętową kotarą. Pod pachą miał butelkę wody mineralnej, którą w ostatniej chwili wepchnęłam Mu przed odjazdem karetki. Trochę upił. Leżał okryty bluzą. Bolało. Ale uśmiechał się, bo mnie zobaczył. Stałam i nie puszczałam barierki łóżka. Bałam się dotknąć głowę, ramię, rękę. Czemu się bałam? Za moimi plecami siedział pijak. Mamrotał, śpiewał, darł się. Chciałam go uderzyć, z całej siły, ale nie mogłam. Byłam tam nielegalnie, więc stałam jak cień, przyciśnięta do barierki, chciałam, żeby nikt mnie nie zauważył i nie wyprosił. G. prosił, żebym wyszła, żebym pojechała z Nimi do domu. Że Przecinek musi czekać, a ja nie będę przecież czekać z Nim. Dlaczego nie będę? - pytałam niemo. Wyciągnęli mnie siłą na kawę. Wrzuciłam dwie momenty do automatu i wybrałam czekoladę. Do dziś pamiętam jej ohydny, nieprzeciętnie słodki smak, od którego chciałam wymiotować. Siedziałam na murku z lastryko, było już ciemno. Obok była K. Za naszymi plecami rosła duża lipa. Wieczór był ciepły. A może zimny, a mnie grzało zdenerwowanie? Wiał wiatr, bo szumiały liście. Jeszcze były zielone. Była cierpliwa, uśmiechała się do mnie i pocieszała mnie. Czułam, jakby obok była Mama. Nie była moją Mamą, ale trzymała mnie wtedy za rękę. Wypiłam szybko czekoladę i chciałam wracać. Znów musiałam czekać, aż ktoś będzie wychodził, by móc się przedrzeć. Wtargnęłam tam i zobaczyłam, że Przecinek ma zamknięte oczy. Spał. Nie dotknęłam Go, tylko stanęłam znów jak stróż, prosząc, żeby pozwolili mi być obok. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Jednak G. chciał wracać. Chciał, żebym wracała ja też.

Zabrałam ważne rzeczy i chciałam znów do szpitala. Zamiast do szpitala, trafiłam do Gosi. Zrobiła mi herbatę. Wtedy to Ona rozumiała mnie jak nikt. I nikt inny nie miał prawa rozumieć mnie bardziej niż Ona. I dzięki Jej słowom, zaraz znów jechałam Puławską w stronę Wołoskiej.

Siedem godzin powolnie płynęło. O 2 drugiej nad ranem wjechałam windą na piętro, nie pamiętam które. Cisza. Jak makiem zasiał. Noc, pacjenci śpią, personel ledwo zauważalny. I cudem weszłam. Pielęgniarka wiedziała, że dostanę się do Niego, zanim zasnął, poinformował, że przyjdę. Z ładowarką do telefonu. Tę ładowarkę ściskałam z całych sił, dziwię się, że nie porwałam jej na strzępy.

Spał w ciemnej sali. Okno było niezasłonięte. Widać było wieżowce i czerwone światełka świecące na szczycie Pałacu Kultury. W poświacie światła z korytarza błyszczała wisząca kroplówka. Mannitol. Czarny napis na plastikowej, przezroczystej butelce. Nie wiedziałam, co to za lek. Dziś już wiem, że to lek przywracający osobom z glejakami osobowość. Po nim Przecinek czuł się lepiej. Zdołał powiedzieć kilka słów, ale nawet nie otworzył oczu. Chciałam spytać pielęgniarkę, czy mogę zostać, na podłodze, na krześle... Była młoda i sympatyczna, ale wiedziałam, że tylko się skompromituję. Wracałam do pustego domu. 

Od tego dnia - zaczęło się. 
szpitalwarszawa.jpg-nggid049358-ngg0dyn-1200x990x100-00f0w010c010r110f110r010t010

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Smok Magdy

Smok wrócił z Anglii do Polski.

Drogi...