Rok

 2 września 2016 o 21:27

Dziś minął rok. Rok od dnia, w którym nasze życie zaczęło wkraczać w inny wymiar. Od tego dnia nic już nie było takie samo. Wszystko bardzo powoli było modyfikowane. Dość radykalnie.
Pamiętam, że dzień wcześniej byłam radosna. Nawet bardzo. Mój związek wszedł na inny poziom. Byłam podekscytowana. Udało mi się doprowadzić do końca pewną trudną dla mnie historię - z sukcesem. I zapowiadała się wizyta. U lekarza. Jednego z lepszych w Warszawie. Miał uspokoić, pomóc, sprawić, że coś się zadzieje.

Zadziało się. Z gabinetu doszły niemiłe wieści. Kpina. Byliśmy bezmyślni. Dziecinni. Nie wiem, jak mogliśmy do tego dopuścić. Jak ja mogłam do tego dopuścić. Dlaczego nic nie zrobiłam? Dlaczego?
Wyszliśmy ze szpitala. Miałam minę nietęgą. Ten szpital niósł sam strach. Nie tylko dla mnie.
A potem wygłupiłam się. Ibuprom. Mogłam go sobie wcisnąć w dupsko. Chciałam silny ból głowy zabić Ibupromem. Wyjmując tabletkę z opakowania przeszło mi przez sekundę przez myśl, że obym nie musiała dzwonić po pogotowie. Musiałam.

Pięć kilometrów. Tyle miała ta karetka do pokonania. Niecałe pięć kilometrów. Dlaczego jechała godzinę? Zastanawiam się nad tym dziś. Wtedy miałam w głowie pustkę.

Weszłam na SOR. Chociaż nie powinnam. Stałam tam i patrzyłam na to wszystko, jakbym była z boku. Bolało. I Jego. I mnie. Nie mogłam nic zrobić. Znajomi zabrali mnie z oddziału ratunkowego i zawieźli  do domu. Po rzeczy. Dziś wiem, że nie ruszyłabym się z tego SOR'u na krok.7 godzin czekania na łaskawego lekarza. Tyle tam leżał w bólu. Pośród smrodu pijaka i innych cierpiętników. Wyszłam z SOR'u o 21. Do szpitala wróciłam o 1:00 w nocy. Leżał już na oddziale. Numer 5. Neurologia. Byłam bliska rozwalenia drzwi. Pielęgniarki wiedziały, że mam wejść. Na wpół przytomny przecież miał je powiadomić. Miałam dostarczyć ładowarkę do telefonu, która była niezbędna do kontaktu. Dzwoniłam domofonem na oddział dobre piętnaście minut. Drzwi zaryglowane na amen. Przez brudnawą szybę widziałam mrugające na korytarzu światło i powoli traciłam ciepłotę ciała. Wreszcie utraciłam cierpliwość i i walnęłam pięścią w szybę. Grzesiek złapał mnie za ramię. I przyszła pielęgniarka. Bardzo młoda i bardzo miła. Wiedziała kim jestem i do kogo jestem. Powiedziała gdzie znajdę Przecinka. Nie znalazłam. Pogubiłam się. Musiałam iść do Niej i poprosić o wskazówkę. Wreszcie odnalazłam ciemną salę dla jednej osoby. Za oknem wspinał się  górę Pałac Kultury. Czerwone światełka migały wesoło pośród ciemności. Nie zapaliłam światła. Swoim telefonem poświeciłam na wiszącą kroplówkę. Mannitol powoli płynął do żyły. Trzy razy wypowiadałam imię. Nie słyszał. Spał. Wielka gula powoli przeciskała się przez gardło. Nie miał siły mówić. Dwa razy poprosiłam o telefon nad ranem. Podłączyłam urządzenie do ładowarki. Oddział mroził ciszą. Nie miałam tam po co być. Dwie minuty. Może tyle ledwo wyczuwalnie głaskałam czoło. Grzesiek stał pod salą. Czekał cierpliwie.

O trzeciej w nocy weszłam do sypialni. I chociaż nie byłam sama w domu, leżałam przy zapalonej lampce. Bałam się zamknąć oczy. Odliczałam minuty do rana. Chciałam już być na oddziale...
Niewiele spałam.

Totalbud_Szpital MSWiA_Woloska_Warszawa11

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Asiu, zabrakło mi słów.

Smok Magdy

40, które jest 115.