Romans ze świętym Piotrem i kot
24 października 2016 o 20:20
W
piątek 21 października wybyłam na posiedzenie w Małej Ziemiańskiej.
Wyjechałam z domu godzinę wcześniej, drżąc z niepewności o warunki
drogowe, miasto wydawało się być sparaliżowane deszczykiem. Autobus
przeżyłam, w metrze konałam od natłoku ludzkich tyłków. Gdybym miała
jechać własnym autem, pewnie wyjechałabym dzień wcześniej. Na ten piątek
czekałam cały tydzień. Wcale nie przesadzam. Po ciężkim i pełnym
nietęgich myśli tygodniu, nie mogłam wysiedzieć i wyczekać się tego
piątku, kiedy wreszcie uraczy mnie swoją mową ktoś niecodzienny.
Wiedziałam, że muszę tam być, bo miałam gwarantowaną dawkę śmiechu. A
ostatnio ciągnie mnie wszędzie, gdzie są dawki śmiechu. Dawką śmiechu w
Małej Ziemiańskiej była Joanna Czarnecka. Drobna, niska, energiczna,
rozbrajająca mnie wszystkim, włącznie z własnymi skarpetkami. Joanna
jest Coachem, Trenerem i Terapeutą. "Twórczyni i prowadząca szkolenia
oraz wdrożenia związane z budowaniem stanu samoświadomości oraz
tożsamości osób i zespołów. Jest autorką wielu nowatorskich rozwiązań
projektowych dotyczących zmiany kultury organizacyjnej i systemów
kompetencyjnych w złożonych strukturach organizacyjnych (biznesowych,
instytucjonalnych, edukacyjnych, NGO). Od ponad 10 lat realizuje
projekty wspierając rozwój menedżerów. Współpracuje zarówno z
indywidualnymi osobami, jak i z całymi zespołami budując sprawność
komunikacyjną organizacji i efektywność jej działania. Opierając się na
zasobach i wartościach z dużą skutecznością działa w trudnych
przypadkach związanych z wypaleniem zawodowym, komunikacją, konfliktem,
mobbing-iem, wspiera negocjacje." Ja to sobie zerżnęłam z Jej strony, bo
chciałam sobie więcej poczytać o kobiecie, przez którą bolał mnie
brzuch ze śmiechu. Przypadła mi do gustu, gdy tylko wymacała moją
supermegamodną dziurę w spodniach. Ponadto była wszystkim wyjątkowo
bliska przez to, że coś Ją tam też onkologicznie dziabnęło.
"Romans
ze Świętym Piotrem pewnej pacjentki" był improwizowanym spektaklem,
który wszystkim nam poprawił humory. A może nie powinnam mówić za
wszystkich? Tylko czemu nie, skoro wszystkie paszcze się śmiały?
Najpierw wyciągaliśmy na wierzch bolesne bambetle. W rozmowie z Joanną
te wszystkie bambetle nagle stały się zupełnie drobne, małe, wręcz
zabawne. Więcej było śmiechu niż analizowania tego, że właśnie
rozmawiamy o swoich zmorach. Po przerwie do akcji wkroczył pan Grzybek.
Pan Norbert Grzybek, dzięki któremu mogliśmy obejrzeć scenkę ze świętym
Piotrem (W roli św. Piotra czarująca Joanna Czarnecka usadzona w fotelu
wraz z lampką bezalkoholowego wina) i Joanną Czarnecką (W roli
nienarodzonej, wyczekiwanej Joanny Czarneckiej płynącej na chmurce ze
św. Piotrem czarujący Pan Grzybek). Takie hop siup, siala lala, zamiana
płci i w ogóle wszystkiego.
Mina
mi zrzedła tylko wtedy, kiedy Pan Grzybek wysnuł propozycję, byśmy
przymknęli swoje powieki. Przymknęliśmy. Przymknęłam i ja też, no...
Potulnie wykonywałam polecenia. Przenieś się w miejsce, które daje Ci
bezpieczeństwo, które gwarantuje Ci wszystko to, czego potrzebuje, w
którym są wszyscy Ci, których chcesz. Tu się zaczęły schody. Winda. Bez
prądu. Dobrze, że miałam zamknięte oczy.
Oczywiście
wyobraziłam sobie Poddąbie. I dom. Mój dom, wcale nie te pensjonaty, do
których jeździliśmy. Wyobraziłam sobie kominek. Regał pełen książek, na
całą ścianę. Wielkie okno z widokiem na klif. Drzewa bez liści, jesień,
za tymi drzewami grafitowe, spokojne, stojące morze. I smukły, rdzawy,
rudy, piękny seter irlandzki czekający na tarasie, żeby go wpuścić do
domu...
Otworzyłam
oczy i nie przemyślałam tego. Popatrzyłam na Zuzię, potem na Joannę, na
Pana Grzybka, aż spuściłam wzrok. Włosy na całym ciele stanęły mi dęba.
Przeraziłam się.
Pocałunek
we włosy uspokoił mnie. Nie powiedziałam, co wyniosłam ze spotkania.
Podobno moje oczy wszystko wyraziły. Mam nadzieję.
W
przyszłym tygodniu desant na północ. Martwię się tym. Wszystkich
Świętych to święto, które zawsze lubiłam. Odpowiadała mi zaduma, cisza,
spokój. Pasowała mi natura tego święta. W tym roku mam obawy. Mózg jak
szwajcarski ser pełen dziur - dziury wypalane są przez obawy.
Od
kilku dni przychodzi pod nasz dom kot brytyjski. Ma grafitowe futro i
miodowe oczy. Siada na ogrodzeniu i siedzi tak naprzeciwko okna w
kuchni. Zawsze rano. Zawsze, kiedy parzę herbatę i robię śniadanie, on
siada i obserwuje mnie przez szybę. Kiedy zniknę na chwilę, za ścianą,
wrócę znów i podejdę do szyby - już go nie ma. Jest piękny i naprawdę
pełen gracji. Porusza się tak, jakby płynął. Ja już dawno bym się z tego
płotka sturlała, a ten chociaż jest pulpetem, siedzi. Siedzi i
obserwuje mnie. Gdy tylko schodzę do kuchni zaparzyć herbatę, wyglądam,
czy siedzi, czy jest, czy mnie wygląda. Napawa mnie lękiem ten jego
przeszywający, koci wzrok. Gdy już zeskoczy z pergoli i umknie gdzieś
między drzewami sąsiada, rozmyślam o reinkarnacji.
Skarpety uważam - są kluczowe. fot.Zuza Podkowicz
Komentarze
Prześlij komentarz