Samotność długodystansowa.
Samotność
jest przykrym stanem. Czasem się jej bałam, a czasem akceptowałam.
Chwilami mi odpowiadała - pozwalała poznać siebie. Nie histeryzowałam,
jak zostałam sama, bo najbliżsi postanowili mieć innych bliskich. Z
biegiem czasu odnoszę wrażenie, że najgorsza samotność to taka, która
pojawia się, kiedy otaczają nas... ludzie. Można powiedzieć, że to nie
jest samotność, skoro są obok inni... Nic bardziej mylnego - nie dla
mnie. Bo jak nazwać to, że nagle rozmowy trudno zlepić w logiczny, miły
byt? Że nie ma wspólnych tematów, a nawet jeśli jeszcze istnieją - nie
chcemy z nich korzystać? Jak nazywa się moment, kiedy ktoś, z kim
wcześniej rozmawialiśmy godzinami, teraz wraca do domu i nie ma co
opowiedzieć? Nic się nie dzieje? Nie było nic zabawnego? Nic przykrego?
Zaskakującego? W pracy. W sklepie. U koleżanki? Muszę włączyć telewizor
albo radio, żeby posłuchać jak ktoś MÓWI?
29 stycznia 2016 o 15:43
Najgorsza
samotność to taka, która trawi podczas, gdy otaczają nas ludzie. I w
ogóle nie zwracają na siebie uwagi. Spojrzą na Ciebie i zdadzą sobie
sprawę, że żyjesz, kiedy żwawo pomachasz im przed nosem. Albo nie daj
Boże, jak stanie Ci się poważniejsza krzywda, albo zakończysz żywot.
Wtedy jest wielki lament, ogromne żale i pretensje do całego świata i
pierdolenie na temat tego, jaki Ty byłeś cudowny. NO BYŁEŚ! To gdzie do
cholery ci płaczący byli wtedy, kiedy byłeś na wyciągniecie ręki?
Kiedy można było porozmawiać o... chociażby płycie gipsowej. Kiedy można
było jechać na spacer do Łazienek Królewskich.
Jak
pojawia się rak i lekarz mówi - "Będziemy robić wszystko, żeby
przedłużyć panu/pani życie" to pojawia się taka krótka myśl - " Teraz
trzeba wykorzystać każdą chwilę najlepiej". A ja bym powiedziała, że
pierwsza myśl, jaka powinna pojawić się w człowieku to - "Teraz trzeba
zacząć SŁUCHAĆ co MÓWI drugi człowiek". To że ktoś nie przerywa i
pozwala się wypowiedzieć, nie oznacza, że ktoś słucha. A przez słuchanie
można wiele zyskać.
Rutyna
może zjeść rozmowy. Bardzo szybko. Zmęczenie po pracy, zmęczenie
fizyczne, psychiczne, ochota odcięcia się od wszystkiego "bo tak". Jak
jedno przestanie rozmawiać, drugie po pewnym czasie się podda i też
zamilknie. Ile można na siłę wypytywać o przyziemne sprawy, jak na
przesłuchaniu w czasach PRL-u. W końcu to nie jest relacja normalna,
tylko mechaniczna - polegająca na uzyskiwaniu informacji wywiadem, a nie
czystą chęcią bycia blisko... I stąd się chyba pojawiają zdrady. Ale
nie te zdrady fizyczne, tylko te głębsze, bardziej bolesne, bo
polegające na silnej więzi z kimś obcym. Skoro w domu nie można uzyskać
bliskości poprzez rozmowę, komunikację, gdzieś znajdzie się ktoś, kto
Cię wysłucha, zrozumie, opowie coś. Takie to jednak logiczne. I takie
proste.
Komentarze
Prześlij komentarz