Wolność nie jest trudna
11.12.2015
Jeden rok to dla mnie bardzo długi czas. Dwa lata to wieczność. A pięć to już naprawdę kosmos. Tak wiele rzeczy może zmienić się przez zwykłe pięć lat. Kiedyś, jak byłam małą dziewczynką, czas nie miał dla mnie najmniejszego znaczenia. W chwili, kiedy zaczęłam dorastać - zmieniłam podejście. Zrozumiałam, jaką siłę i jaki potencjał ma czas. O władzy, którą posiada, nie muszę wspominać.
Jeden rok to dla mnie bardzo długi czas. Dwa lata to wieczność. A pięć to już naprawdę kosmos. Tak wiele rzeczy może zmienić się przez zwykłe pięć lat. Kiedyś, jak byłam małą dziewczynką, czas nie miał dla mnie najmniejszego znaczenia. W chwili, kiedy zaczęłam dorastać - zmieniłam podejście. Zrozumiałam, jaką siłę i jaki potencjał ma czas. O władzy, którą posiada, nie muszę wspominać.
Cztery
miesiące. Tyle czasu mamy nowego towarzysza, którego nazwałam Wiesiek.
Wiesiek jest skąpodrzewiakiem. Pieprzonym skąpodrzewiakiem. Nie dość, że
stwierdził, że na siłę chce mieć przyjaciela w Przecinku, to jeszcze na
zawsze sprawił, że będzie mi się źle kojarzyć słowo "kosodrzewina", bo
jakoś brzmi to podobnie... Cztery miesiące uświadamiamy mu, że pomylił
numery domów, że zabłądził i miał być gdzie indziej, że wcale na niego
nie czekaliśmy, że ogólnie mamy go dość i ma zabierać manatki. Jeszcze
nie bardzo wiemy, czy przyjął do wiadomości i zabrał dupsko, to się
dopiero okaże 12 lutego 2016 roku. Ale te cztery miesiące już przyjęły
status wieczności. Wieczności, podczas której odkryłam, jakim jestem
człowiekiem...
Zrozumiałam,
że w obliczu zagrożenia życia i normalnej psychiki, sięgam po
informację. Nie odcinam się od Wieśka. Nie odcinam się od Przecinka, nie
zostawiłam Go, nie uciekłam. Nie udaję na siłę, że wszystko jest okay,
nie bujam w obłokach. Nie myślę zawsze na siłę pozytywnie, bo psia dupa,
czasem nie jest pozytywnie i gówno mnie obchodzi - czasem musi być
słabość! Szperam, czytam, słucham, szukam, dowiaduję się. Im więcej
czytam o sposobach leczenia, o lekach, o lekarzach, o witaminach... Tym
bezpieczniej i przyjemniej się czuję. Wcale nie czuję się gorzej, o nie.
Dzięki temu, że więcej wiem, czuję się bardziej komfortowo. Nie dam się
zrobić w balona. Jeśli natknę się na lekarza imbecyla, wyczuję klimat i
może nie wpadnę w większe bagno? Im więcej wiemy, tym bardziej możemy
zapanować nad sytuacją. Tak czy nie? Czasem coś przytłacza, pewnie. Ale
zdecydowanie jestem osobą, która nie zwiewa w podskokach, gdy dzieje się
coś nieprzyjemnego. Nie chowam łba w piasek. Raczej jak kura
rozgrzebuję piach naokoło. (I sram, jak ta kura, w ten piach, wiadomo,
ze strachu...) ( Za przeproszeniem, oczywiście, za to "sram", mam duży
zasób słów, wiem, że większość dziwnych!)
Nikt
nie może mieć do mnie pretensji za to, jak podchodzę do pewnych rzeczy.
Nie jestem masochistką. Umiem wyczuć, co mi szkodzi. Naprawdę.
Zakończyłam już etap wciągania gębusią petów w piaskownicy jako
czterolatka. Rozwinęłam się na tyle, że mam świadomość pewnych rzeczy.
Jedni
odcinają się od choroby. Zapominają, że jest. Zamykają oczy i zatykają
uszy. Drudzy interesują się, są świadomi, zdrowo świadomi, akceptują
rzeczywistość. Jeden sposób i drugi sposób są okay - bo są wyborem. Ale
błagam - akceptujmy sposoby odbierania choroby. Dajmy sobie możliwość.
Wolność...
Komentarze
Prześlij komentarz