60% powierzchowności

Zdałam sobie sprawę, że ludzie nie zwracają uwagi na innych. Żyjemy obok siebie i potencjalnie coś o sobie wiemy, ale tak naprawdę wiemy o sobie gówno. (Wrażliwych przepraszam.) I tylko się domyślamy. Ale tylko wtedy się domyślamy, kiedy już jest za późno i nie możemy kogoś poznać w całości. Bo albo ten ktoś umarł... Albo ten ktoś odszedł, uciekł, bo miał dość kogoś, kto nie zwraca na niego uwagi.

I tak jest. Żyjemy czasem w jednym domu i z przyzwyczajenia przestaliśmy rejestrować otoczenie. Analizować. Rozumieć. Dlaczego tym razem posłodziła łyżkę cukru mniej? Nie wiem. Ale zrobię z tego tytułu awanturę.

A posłodziła mniej, bo z troski. Bo cukier jest zły.

Niektórzy z nas myślą, że wiedzą o drugim człowieku wszystko. Na przykład o mnie. Znam kilka osób, które tak uważają. "Znają" mnie. A guzik prawda. Nie znają mnie WCALE. Ja jestem banalna. Dość intensywnie banalna, dlatego myślą, że mnie znają. A może nie ja jestem banalna, tylko wartości, które uznaję, są banalne? No wiadomo, wierność, lojalność, wsparcie... Banalne.

Tylko czy ktoś przeanalizował drogę, którą pokonałam, by dojść do wniosku, że to jest w życiu to, czego będę zaciekle bronić i pilnować? Czy ktoś wie, z jakich przyczyn, z powodu jakich obserwacji, rozmów, posiadłam takie priorytety? To wiem tylko ja. I dlatego lubię patrzeć na miny osób, które mówią pewne siebie " Wiedziałam, że to powiesz, znam Cię już dobrze". Figa z makiem. Nic z tego. Napiszesz mi elaborat na temat podłoża tego, co mówię, to pogadamy.

Powierzchowność. To się tak nazywa. Powierzchowność to 60% dzisiejszych relacji. To jest jądro. Dotykamy czegoś, ale tak naprawdę wcale nie wiemy, czego dotykamy. Ale przed innymi gramy, że... "Ja to znam swojego męża na przestrzał! Wszystko o nim wiem. Wiem, jakby zareagował w takiej sytuacji!". A prawda jest taka, że jedyne co wie, to jaki rozmiar gaci kupić w Lidlu, gdy jest akcja z żółtej gazetki pt. "wielopaki". Można się śmiać. Tak jest.

Męczyłam się od nastoletniości. Tzn. od momentu, kiedy w mojej świadomości pojawił się taki durny, naprawdę durny utarty schemat, by dbać o to, co MYŚLĄ   o mnie inni. O Boże, jak ja się pociłam. A gdy tylko ktoś krzywo na mnie spojrzał, nieomal mdlałam. Apogeum było w liceum. Z perspektywy czasu wiem, że część tamtejszych interakcji to była czysta toksyna. Ale tak czasem bywa. Mogłam na chłodno wiele rzeczy załatwiać, a grzałam się jak grzejnik u babci Basi. Było, minęło.

Dopiero choroba Przecinka przyniosła mi to, czego brakowało mi całe dotychczasowe życie.Czyli herbatę z różą i świadomość, że to JA dobieram sobie towarzystwo. I interesuje mnie zdanie tylko nielicznych. Ważę 40 kg. Ale z taką świadomością, 25 kg!

Kiedyś psychoonkolog Adrianna Sobol, jedyna kobieta, która  według mnie słuchała naprawdę, gdy mówiłam co czuję, kazała mi mówić do siebie po imieniu. To było wtedy, kiedy nagrywałyśmy audycję do radia. Zgodziłam się. Ale na kilka sekund przed rozpoczęciem audycji, przeprosiłam Ją i powiedziałam, że ciężko mi to przychodzi. Miałam jakąś blokadę.

Uśmiech, jaki mi wtedy podarowała, spalił dogłębnie, zniszczył, zniwelował cały strach przed tym, co pomyśli.

Żyjemy sobie, chodzimy do pracy, studiujemy, gotujemy ryż o 17:00, o 22:00 podchodzimy do kanapy i mówimy "Chodź do łóżka, będzie Cię bolał kark", rano parzymy śmierdzącą kawę albo stoimy skostniali w oknie, patrząc jak kawki biją się o pokarm w karmniku. Różne warianty tych żyć są. Niektórzy imprezują do 4:00 nad ranem, a inni już o 6:00 pędzą do kościoła. A ja dziś wiem, że wiele tych czynności jest dość... płytka.

Kiedy proszę Przecinka, żeby zrobił mi herbatę, bo wyjątkowo mocno, bardzo nie chce mi się schodzić na dół i włączać czajnika, a On tak samo nie ma chęci na to...Ale wstaje i z wielką pretensją do świata przynosi mi kubek źle zaparzonej i mało posłodzonej herbaty, to... To wiem, że nie zrobił tego z sercem.

Ludzie robią sobie takie herbaty codziennie. Patrzę i widzę naokoło relacje na odpierdol.

Wczoraj był ciężki dzień. Nie zapowiadał się tak. Ale w ogólnym rozrachunku, był. Na warszawskim Mirowie topiłam swoje organy w potężnym strachu. Jeśli napiszę tu, że ostatni rezonans Przecinka nie przyniósł mi takiego przerażenia, to można wyobrazić sobie, co to za kaliber.

Łzy szczęścia, jakie potem mnie obmyły, i ogromne poczucie spokoju, to rekompensata. Bałam się, że Mirów na zawsze będzie kojarzył mi się z...końcem. Końcem mojej nadziei na wszystko.

Następny rezonans 5 kwietnia. Jeszcze tyle czasu. Lęk się nie odnowił. Pewnie wypełznie gdzieś pod koniec marca. Jeszcze nie skończył się styczeń, a ja już o tym... Nie da się pozbawić instynktu, który mam. Instynkt pamiętania zawsze i wszędzie, kiedy rezonans.

Ostatnio, gdy byłam u A. nie podarowałam Mu książki. Tylko czekoladki. I kartkę imieninową. Zrozumiałam wtedy, że boję się bardziej wizyty u Niego, niż samego rezonansu. Od pewnego czasu to On jest dla mnie obrońcą. To On pierwszy mówi mi to, co pozwala mi odzyskać oddech. Wdzięczność, jaką w sobie noszę, większa jest niż zbiornik na łzy, który mi zamontowali. A przecież płaczę dużo.

Kiedy wczoraj dostałam ochrzan za płacz, zrozumiałam, że jeśli bym się powstrzymywała przed łzami, prawdopodobnie bym...zwyczajnie zwymiotowała. No to teraz niech sami zdecydują.... Czy wolą jak sobie cicho szlocham rozpaczliwie/ze wzruszenia/ ze strachu (Wybrać aktualną opcję) czy jak im... udekoruję przybytek!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

40, które jest 115.

Smok wrócił z Anglii do Polski.

Smok Magdy