Przystosowywanie świata do wygodnej formy przez puch marny.

Kiedy po długiej chwili nieufności do mojego auta, wreszcie zaczęłam odważnie z niego korzystać, moja Mama zażartowała, że to będzie wychuchane i wycackane auto, z kobiecymi gadżetami i zawsze czyste. Uśmiechnęłam się wtedy, bo miała rację. Natychmiast kupiłam sobie fikuśne odświeżacze powietrza, wsunęłam zdjęcie Przecinka, żeby zawsze ze mną był, w kieszeniach foteli mam książki i mapę drogową z 2007 roku i oczywiście notesik, długopis... Oraz poduszkę. Poduszkę, bo jestem malutka i muszę na niej zwyczajnie jeździć, żeby wygodnie dosięgać do pedałów. Tak jak Mama przewidziała, bardzo dbam o porządek. Nikomu nie pozwalam w aucie palić...

I nagle zrozumiałam, że robię to wszędzie. Wszędzie staram się przystosować otoczenie tak, aby było mi dobrze, naturalnie, wygodnie. Stwarzam otoczenie pod siebie. Charakteryzuję go tak, aby czuć się w nim swojo. Całe życie. W dzieciństwie uwielbiałam zaznaczać swój teren i gdy tylko zostawiłam jakąś swoją rzecz w garażu Taty, zawsze musiałam po nią wrócić i odłożyć na miejsce. Szafka w szkole musiała być udekorowana zdjęciami przyjaciół. Próbuję oswoić sobie świat, ułożyć go pod siebie...

 I wspominając słowa Mamy, zrozumiałam, że auto faktycznie stało się kobiece...Ale ja całe życie staram się układać życie i ustawiać wszystko tak, abym nie czuła się obco... A i tak wszystko to jest na nic. Bo nie czuję się w tym świecie swojo. Czuję, jakbym była kosmitką. 

Gdy noszę brązowe swetry, czuję się dobrze. Lubię ciepłe kolory, spokojne barwy. Taka jestem. I nagle słyszę od znajomej: "Fajne babciowe masz swetry". Muszę wtedy spojrzeć na nią jak na idiotkę. Muszę. Bo nie rozumiem bezczelności, która kieruje kogoś do krytykowania czyjegoś gustu. Nie cierpię neonowych butów. Ale to nie powód, żeby komuś mówić "Jezu, jakie obciachowe buty, wpadłaś do kotła z farbą fluorescencyjną?". Każdy sobie tak buduje świat, jak ma ochotę. I każdy ma się czuć swobodnie. 

No a jak ja mam się czuć swobodnie, gdy na każdym kroku widzę to, co mnie przeraża? No ostatnio na przykład jakiś koleś skatował psa o imieniu Fijo. Fijo ma cztery miesiące i sparaliżowany tył ciała. Bo ktoś ma mniej klepek niż powinien mieć, lub zwyczajnie jest zdegenerowany... Ale z drugiej strony? Skatował psa, zrobił coś, co chciał, widocznie dbał o swój komfort życia... Hmm. 

Albo tak, mam znajomą, która jawnie robi swojego faceta w balona. Bo lubi. Taka natura. Że jedno mrowisko nie wystarcza, szuka innych. Dostawia się do wszystkich mężczyzn jakich spotka na swojej drodze. No i nagle z zabawniej dziewczyny, z którą można pogadać, wypełzło mi przed oczy straszydło z wydętymi ustami zakażone zapewne niejedną chorobą weneryczną. Trochę zdębiałam. Mam się czuć bezpiecznie, wiedząc, że tacy żyją wokół mnie? To jest ten świat, gdzie ja sobie kupuję miły odświeżacz do powietrza do auta, żeby mi się milej jeździło? Pokitrany świat. 

No, ale ok. Postanowiłam jakoś brnąć przez to wszystko. Sukcesywnie wyrzucając śmieci ze swojego życia. Tak jak zimą wielką łopatą z Biedronki odśnieżałam śnieg, by wyjechać z podjazdu, tak przez 22 lata wielką wyimaginowaną łopatą odsuwam od siebie syf świata. Głównie ten mentalny. Ze sfery psyche. Idzie mi kiepsko, nawet bardzo, bo na każdym kroku zauważam jakiegoś kwiatka. Zgniłego. 

I teraz...Jak budować szczęście i samospełnienie, trzęsąc ze strachu gaciami, że zaraz znowu wyskoczy mi jakiś imbecyl, który totalnie mnie dobije? Tak na amen, że wpełznę pod kołdrę i nie wylizę nawet, jak poczuję chęć na herbatę.

Moja Mama ma ogromną fazę na psy. Uwielbia psy. Za psa dałaby się pokroić. Każdy jest jej i każdego kocha bardziej niż, chyba, mnie. I mnie to rozczula, akceptuję to. Bo wiem, z czego to wynika. Najwięcej przekazanych mi przez Mamę genów to wrażliwość i brak zdolności matematycznych. Stąd wynika, że Mama tak jak ja, generalnie, stroni od homo sapiens. Ogranicza się do tych, których zna i w więcej niż 60% może przewidzieć, co dany osobnik może...odwinąć. Zabezpieczenie. I psy to jest jedyny element świata, który kocha bezgranicznie i nie może zrobić krzywdy. Chyba, że obficie nasika na biały, mechaty dywan. Ale to jest nic. To jest NIC. W porównaniu do kłamstw, zdrad i tych innych wszystkich paskudztw, które wyczyniają ludzie. 

No więc dla mnie, jak ktoś nie lubi psów, to jest podejrzany typ. Właściwie typ do odstrzału. Z takim się nie gada. Z takim to na dystans. Jak z kimś, kto ma ospę. 

O Jezu, tyle lat już jestem na świecie i dalej piszczę i jęczę o tym samym. Dobrze, że nie mam ciągot do alkoholu, bo chyba bym była jak Marek Hłasko. Tylko w spódnicy. I babciowych, beżowych swetrach. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

40, które jest 115.

Smok wrócił z Anglii do Polski.

Smok Magdy