Permanentne lenistwo

Dawno mnie tu nie było. Być może z permanentnego lenistwa, być może z braku ochoty. A może przez lęk? Bałam się tu zaglądać. Wiedziałam, że prowadzenie bloga determinuje potrzebę analizowania. A ostatnio daleko mi było do ochoty na analizowanie. Chciałam się zdystansować. Poczuć trochę wolności. Izolowałam się. Nie wiem, czy skutecznie, czy nie. To zazwyczaj wiadomo po czasie. Kiedy patrzymy na coś z perspektywy czasu.

Cały czas towarzyszy mi tamten widok. Nawet jeśli na chwilę go wypieram, on wraca po godzinie, dwóch. Czasem jest na moment i ściska krótko. A czasem ściśnie mnie na dobę i trzyma. Pewna kobieta spojrzała na mnie prawie pogardliwie i tonem znawcy powiedziała: " No bez przesady, nie dajmy się zwariować". Dostałam w pysk. Uśmiechnęłam się tylko, bo nie umiałam nic odpowiedzieć. Pomyślałam tylko: "Ale jesteś szczęśliwą, bezmyślną kobietą".

Było ciepło i faktycznie dobrze się czułam, jak nigdy tam. Bo zawsze latem odczuwam tam deficyt ciepła. W Warszawie jest 35 stopni, a tam 25. Ale wtedy czułam się dobrze, bezpiecznie. Śmiać mi się chce, jak pomyślę o tym, jak bardzo "usnęłam". Usnęłam. Trzy lata sprawiły, że byłam kompletnie zaspana i ślepa. Straciłam czujność i byłam beztroska. Fajne uczucia. Na początku myślałam, że już nigdy tego nie doznam.

Spadłam z łoskotem na ziemię. Myślałam, że się połamałam, ale jeszcze nie. Na razie tylko obiłam kości. Zanim podniosłam się całkiem, chwilę poruszałam się na kolanach. Żeby bliżej ziemi, gdybym znów miała spaść.

Dwa miesiące. Nie wiem, kiedy to minęło? Gdy myślę o nich, widzę jeden obraz. Z przeszłości. Widzę eleganckie ostrogi, takie specjalne. Rytmicznie uderzające w bok konia. I widzę jak skóra się napina, mięśnie kurczą się. Te ostrogi czuję po bokach siebie. Od dwóch miesięcy.

Nie zasypiam pierwsza. Przynajmniej tak sobie obiecałam. Nie odwracam się plecami. Plecy parzą.

Wracaliśmy do domu i padał deszcz. Prowadziłam ja. Przejechałam może 100 km. Byłam zmęczona, ale adrenalina skutecznie to maskowała. Na widok kawy w kubeczku z papieru znacząco podniósł się stan mojego zadowolenia. Krople deszczu spadały na szybę i zamazywały obraz stacji benzynowej. Żegnałam lato. I nie tylko...

Przez to wszystko zapomniałam. Że minęła rocznica. Trzecia rocznica operacji. A potem chemioterapii. Kalendarz z 2015 roku wypełniony jest skrupulatnymi notatkami z każdego dnia. Zdjęcie szwów. Odbiór dokumentów. Wypis. Zrealizowana recepta na maść do blizny. Zapisywałam ciśnienie, wagę a nawet godziny snu. Jak w więzieniu. Jak w szpitalu...

I co ja sobie myślałam wtedy? Że to pomoże? Że jeśli  zapiszę równiutko, że spał od 21:30 do 8:30 to będę się czuła bezpiecznie? Myślałam, że porządek w głowie to porządek w życiu. Dziś, gdy patrzę na te notatki, jestem rozbawiona.

Mniej bawi mnie to, że znowu zaczęłam zapisywać niepotrzebne fakty.
Kto wie? Może kiedyś przyda mi się wiedza, że we wtorek bolała głowa, a w piątek ciśnienie było takie, jak ZAWSZE.

Nadchodzi zima. Może zmrozi mnie i znacząco poprawi to moje krążenie. A krążenie dotleni mózg. I wreszcie się ogarnę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

40, które jest 115.

Smok wrócił z Anglii do Polski.

Smok Magdy