Gdyby Magdalena Adamowicz była pielęgniarką w moim świecie.
Przy zjeździe z Jerozolimskich, kierując się na lotnisko Chopina, jest fragment drogi, który mnie paraliżuje. Zawsze, gdy włączam kierunkowskaz i zaczynam zmieniać pas, wpadam w lekkie zawieszenie. Wyobrażam sobie wtedy, że moje mięśnie zamieniają się w kamień. Ani drgną. Wyobrażam sobie, że jestem całkowicie bezwładna. I pędzę na barierki przy zjeździe, całkowicie świadoma tego, że nie uniknę zderzenia. Widzę, jak zbliżam się do barierek i wysiłek psychiki podczas prób skręcenia kierownicy, jest zupełnie bezwartościowy. Oczywiście moje wyobrażenia są niczym. Zawsze, pomimo tego marazmu, zmieniam prawidłowo pas...
Zastanawiam się, czy to zjawisko to jakieś przeczucie? Może intuicja? Dlaczego nigdy to uczucie nie dopada mnie w jakimkolwiek innym miejscu na drogach Warszawy, a tam, w tym jednym... Może tam kiedyś coś mi się przydarzy? Lęk narasta zawsze, gdy wracam nocą. Gdy mijam miejsce swojego strachu, czuję jak powoli moje mięśnie opuszcza spięcie...
*
Pielęgniarka, która zaprowadziła mnie do pomieszczenia, gdzie był tomograf, była łudząco podobna do Magdaleny Adamowicz. Przyglądałam się jej z uważnością. Pomyślałam nawet, że może to naprawdę ona? Gdy pomogła mi położyć się na leżance, która wjeżdża do maszyny; zrozumiałam, że to naprawdę nie jest śmieszne. Nie jest śmieszne być tak zestresowanym, by prawie uwierzyć w to, że przygotowuje mnie do tomografii komputerowej wdowa po prezydencie Gdańska. Potem natychmiast pomyślałam, że to zupełnie bez znaczenia. Może być żoną prezydenta albo może nie być. Ważne było, że okazała się być kobietą wrażliwą na moje przerażenie i skutecznie mnie wspierała. Gdy nacisnęła guzik, zaczęłam bardzo powoli znikać w maszynie. Pachniało Octeniseptem. Dopiero, gdy zakazała mi się całkowicie ruszać, poczułam jak bardzo się trzęsę. Drżałam. Zostawiła mnie samą i słyszałam tylko klimatyzację. Wtedy na to wpadłam. Jaką hipokrytką jestem. Z głośnika nieopodal głowy słyszałam głos mężczyzny. Mówił, kiedy mogę oddychać. Zaraz potem rozkazał mi nabrać powietrze i wstrzymać całkowicie oddech. Wtedy pomyślałam o Asi z którą rozmawiałam przed wejściem do kliniki. Powiedziała mi o wznowie nowotworu. Z głośnika odezwał się technik, pozwolił mi odetchnąć. Wtedy przypomniały mi się rozmowy z Przecinkiem. Jak pół żartem, pół serio mówiłam Mu wiele razy, że chciałabym, aby to nowotwór dopadł mnie, nie Jego. Że wolałabym "przejąć" to... Teraz, gdy "siedziałam" w tomografie komputerowym, ze zdwojoną siłą dobiły do mnie słowa mojej pani doktor, która dwa dni temu powiedziała mi "To może być guz, wie pani?". Nie wiedziałam. Właściwie to próbowałam jej nie udusić gołymi rękami, kiedy pchnęła w moją stronę dwie kartki będące skierowaniem do szpitala na Banacha. A ja wtedy, jak to ja, założyłam nogę na nogę i spytałam, czy możemy zrobić po mojemu... Dzięki temu, że była wyrozumiała i pełna cierpliwości, uniknęłam szpitala klinicznego, a poznałam co to jest tomograf komputerowy. Dwie godziny potem dostałam wynik. Odczytywałam go w telefonie, przed kambodżańską restauracją. Okazuje się, że wynik może jednocześnie cieszyć i w pewnym sensie smucić.
*
Od dwóch miesięcy słucham w aucie płyty Maanam. Dopiero teraz przeżywam śmierć Olgi Jackowskiej. Słuchając "Krakowskiego spleenu" najbardziej przeżywam czerwiec. Z rozpaczą spoglądam na kalendarz, gdzie zbliża się dzień moich urodzin. 27 czerwca. Teraz nie tylko ten dzień ma znaczenie. Okazuje się, że przeddzień moich urodzin jest prawdziwym wybuchem elektrowni atomowej... Sądziłam, że pewne rzeczy przygasły. Nie przygasły wcale. Po prostu nauczyłam się z tym żyć. Naprawdę okazało się to być możliwym. Co gorsza, wcale nie czyniłam prób, by tak się stało. To po prostu nastało samo. Byłam beznadziejnie bezbronna. Po prostu któregoś dnia przestałam płakać. Zwyczajnie. Nie robiło już na mnie wrażenia to wszystko. Teraz tylko boli fakt "zamrożenia". Chciałabym popłakać. Zapomniałam... Jak to było. Z tym smsem nad ranem. Z różową sukienką w samochodzie. Z miętówkami nad Wisłą. Z tym, jak kiedyś w środku nocy obudziłam Ją, bo musiałam spytać... Z tym, jak całowałam Ją w urodziny i chciałam tylko jednego. Obie miałyśmy rozgrzane policzki, gdy się przytulałyśmy. A teraz ja nie umiem płakać? Po dwóch latach nie umiem płakać. To żałosne.
*
Zastanawiam się, czy to zjawisko to jakieś przeczucie? Może intuicja? Dlaczego nigdy to uczucie nie dopada mnie w jakimkolwiek innym miejscu na drogach Warszawy, a tam, w tym jednym... Może tam kiedyś coś mi się przydarzy? Lęk narasta zawsze, gdy wracam nocą. Gdy mijam miejsce swojego strachu, czuję jak powoli moje mięśnie opuszcza spięcie...
*
Pielęgniarka, która zaprowadziła mnie do pomieszczenia, gdzie był tomograf, była łudząco podobna do Magdaleny Adamowicz. Przyglądałam się jej z uważnością. Pomyślałam nawet, że może to naprawdę ona? Gdy pomogła mi położyć się na leżance, która wjeżdża do maszyny; zrozumiałam, że to naprawdę nie jest śmieszne. Nie jest śmieszne być tak zestresowanym, by prawie uwierzyć w to, że przygotowuje mnie do tomografii komputerowej wdowa po prezydencie Gdańska. Potem natychmiast pomyślałam, że to zupełnie bez znaczenia. Może być żoną prezydenta albo może nie być. Ważne było, że okazała się być kobietą wrażliwą na moje przerażenie i skutecznie mnie wspierała. Gdy nacisnęła guzik, zaczęłam bardzo powoli znikać w maszynie. Pachniało Octeniseptem. Dopiero, gdy zakazała mi się całkowicie ruszać, poczułam jak bardzo się trzęsę. Drżałam. Zostawiła mnie samą i słyszałam tylko klimatyzację. Wtedy na to wpadłam. Jaką hipokrytką jestem. Z głośnika nieopodal głowy słyszałam głos mężczyzny. Mówił, kiedy mogę oddychać. Zaraz potem rozkazał mi nabrać powietrze i wstrzymać całkowicie oddech. Wtedy pomyślałam o Asi z którą rozmawiałam przed wejściem do kliniki. Powiedziała mi o wznowie nowotworu. Z głośnika odezwał się technik, pozwolił mi odetchnąć. Wtedy przypomniały mi się rozmowy z Przecinkiem. Jak pół żartem, pół serio mówiłam Mu wiele razy, że chciałabym, aby to nowotwór dopadł mnie, nie Jego. Że wolałabym "przejąć" to... Teraz, gdy "siedziałam" w tomografie komputerowym, ze zdwojoną siłą dobiły do mnie słowa mojej pani doktor, która dwa dni temu powiedziała mi "To może być guz, wie pani?". Nie wiedziałam. Właściwie to próbowałam jej nie udusić gołymi rękami, kiedy pchnęła w moją stronę dwie kartki będące skierowaniem do szpitala na Banacha. A ja wtedy, jak to ja, założyłam nogę na nogę i spytałam, czy możemy zrobić po mojemu... Dzięki temu, że była wyrozumiała i pełna cierpliwości, uniknęłam szpitala klinicznego, a poznałam co to jest tomograf komputerowy. Dwie godziny potem dostałam wynik. Odczytywałam go w telefonie, przed kambodżańską restauracją. Okazuje się, że wynik może jednocześnie cieszyć i w pewnym sensie smucić.
*
Od dwóch miesięcy słucham w aucie płyty Maanam. Dopiero teraz przeżywam śmierć Olgi Jackowskiej. Słuchając "Krakowskiego spleenu" najbardziej przeżywam czerwiec. Z rozpaczą spoglądam na kalendarz, gdzie zbliża się dzień moich urodzin. 27 czerwca. Teraz nie tylko ten dzień ma znaczenie. Okazuje się, że przeddzień moich urodzin jest prawdziwym wybuchem elektrowni atomowej... Sądziłam, że pewne rzeczy przygasły. Nie przygasły wcale. Po prostu nauczyłam się z tym żyć. Naprawdę okazało się to być możliwym. Co gorsza, wcale nie czyniłam prób, by tak się stało. To po prostu nastało samo. Byłam beznadziejnie bezbronna. Po prostu któregoś dnia przestałam płakać. Zwyczajnie. Nie robiło już na mnie wrażenia to wszystko. Teraz tylko boli fakt "zamrożenia". Chciałabym popłakać. Zapomniałam... Jak to było. Z tym smsem nad ranem. Z różową sukienką w samochodzie. Z miętówkami nad Wisłą. Z tym, jak kiedyś w środku nocy obudziłam Ją, bo musiałam spytać... Z tym, jak całowałam Ją w urodziny i chciałam tylko jednego. Obie miałyśmy rozgrzane policzki, gdy się przytulałyśmy. A teraz ja nie umiem płakać? Po dwóch latach nie umiem płakać. To żałosne.
*
Komentarze
Prześlij komentarz