Wyginą bursztyny od dziś...

Łączyła nas pasja czytania książek Joanny  Chmielewskiej. Ona przeczytała wszystkie, ja  jeszcze nie. Podziwiałam Ją. Chyba od zawsze. Jak byłam mała też podziwiałam, ale w dziecięcy sposób - po prostu obserwowałam Ją uważnie i z radością. Zawsze miała w małym mieszkanku nienaganny porządek. Herbatę podawała mi w filiżankach, mając do mnie zaufanie, że jako żwawe dziecko nie zniszczę ich. Pamiętam jej mieszkanie. Czułam się w nim zawsze bezpiecznie. Latem słońce wpadało do salonu przez duże okno i wygrzewałam się w tym słońcu na czerwonym, wzorzystym dywanie. Wtedy meble wydawały mi się ogromne. Zimą zaś, zawsze było przytulnie, ciepło i spokojnie.  Meandrowałam między wysokimi kwiatami, firankami. Na komodzie stały dwie ramki ze zdjęciami. Zdjęcia komunijne Jej wnuków. Na ścianach obrazy. Przy łóżku zawsze wiele książek i gazet. Zawsze dawała mi korzenne ciasteczka. Do dziś kojarzą mi się tylko z Nią. Podawane na białym, małym talerzyku. 

Miała drobne dłonie. Była drobna cała, wątła, chuda. Ale skórę miała aksamitną. Pamiętam, że zawsze Jej twarz wydawała mi się nienaturalnie miękka i aksamitna. Choć nie dbała przesadnie o urodę. Pamiętam kształt Jej paznokci, ładny, kobiecy. Na imprezy zawsze zakładała korale  z bursztynów. Uwielbiała bursztyny, zupełnie jak Joanna Chmielewska. W domu miała ich od groma. 

Paliła papierosy, ale nigdy, przenigdy nie pachniała źle. Umiała trzymać papierosa w taki sposób, że sama chciałam kiedyś zacząć palić. Byleby układać palce tak, jak Ona. Było w tym coś niesamowitego. A co może być niesamowitego w trzymaniu fajka? 

Była serdeczna i subtelna, ale silna. Miała swoje zdanie, zawsze. Imponująco bliźniacze do mojego, chociaż dzieliły nas pokolenia. Wydawała mi się najmądrzejszą kobietą. Najbardziej rozsądną, oczytaną. Była pielęgniarką. Ten zawód też wiele mówi...

Gdy wyprowadziłam się  z domu i bywałam u Niej rzadziej, straciłyśmy kontakt. Widywałyśmy się na "imprezach". Zawsze siadałam obok Niej. Całowała mnie na przywitanie i było w tym przywitaniu coś, co sprawiało, że chciało mi się płakać. Witała mnie jak własną wnuczkę, a ja się tak czułam. Czułam, że przytulając się do starszej, maleńkiej kobiety, dotykam kogoś bliźniaczo mi podobnego, tak mnie rozumiejącego. 

Umiała wyrazić swoje zdanie  i nie narzucić go drugiej osobie. Ale po kilku kolejnych zdaniach potrafiła przekabacić kogoś na swoją stronę, bo bezsprzecznie miała rację. Zawsze. Gdy się na czymś nie znała, nie zabierała głosu. Na głupotę reagowała wymowną ciszą, nerwowym stukaniem palcami w stół - to było złowrogie. Głupota parowała. Ulatniała się.

Zawsze wyobrażałam sobie, jak już stałam się dorosła i wyprowadziłam się z stamtąd...Zawsze wyobrażałam sobie, że pójdę na Jej pogrzeb. Wiedziałam, że kiedyś ten moment nadejdzie. Chciałam  ten moment przeżyć. Wyobrażałam sobie, jakie kwiaty Jej dam, że będę w spokoju ten czas trawić, oswajać. Godnie. Nagle okazuje się...Że nie będę na Jej pogrzebie. Nie mogę... Trwa pandemia. 

Przyszła na świat 26 grudnia 1943 roku. Opowiadała mi, ile było zachodu, gdy się narodziła. Wtedy nie było łatwo na świecie... 

Dziś, 18 kwietnia, umarła spora część mojego dzieciństwa. Po prostu, stałam na tarasie i okazało się, że Ona odeszła. Nie mogłam zapłakać, chociaż czułam, jak coś we mnie wzrasta. Łzy popłynęły mi po policzkach i wsiąkły powoli w maseczkę dopiero, gdy przed oczami stanął mi obraz Jej, idącej powoli w stronę furtki. Brązowa furtka pośród wysokich, ciemnych świerków. Pamiętam, jak wyglądały klucze do tej furtki. Były duże i charakterystycznie chrzęściły w zamku. 

Widzę siebie, małą, taką jaka byłam wtedy. I widzę, jak stoję na środku trawnika, a Ona oddala się powoli. Piękne miałam dzieciństwo, a Ona w tym dzieciństwie razem ze mną trwała. Kształtowała mnie też, wiele lat, choć była obcą kobietą. To Ją naśladowałam, gdy z szacunkiem dotykałam każdej książki. To Ją naśladowałam, gdy dotykałam bursztyny i przyglądałam się im. 

Ostatni raz rozmawiałyśmy w 2015 roku. Wieczorem, gdy już wszyscy goście się ulotnili, Ona także chciała wrócić do domu. Poprosiła mnie, bym odprowadziła Ją do bramy. Tam przy bramie jest już światło, jest przecież latarnia uliczna, dalej przecież da radę. W ciemności bała się iść, bała się, że się przewróci. Szłyśmy pod rękę, w ciemności, rozmawiając. O mnie. Akceptowała mój wybór. Spytałam, czy odprowadzić Ją pod Jej furtkę. Nie chciała. Uściskała mnie i powoli odeszła w dal. Obserwowałam Ją w ciszy i spokoju,  aż stała się niewyraźna. Zaczynał padać śnieg. Pchnęłam furtkę i  weszłam na podwórko, a to był nasz ostatni wspólny spacer. 

Potem wiele razy chciałam zadzwonić. Porozmawiać. Nie odbierała ode mnie, widocznie nie znała mojego numeru. Nie porozmawiałyśmy już nigdy, chociaż Ona wiedziała doskonale co u mnie - od Babci.  Dziś chciałabym powiedzieć Jej tylko jedno."Jak dobrze było Cię znać przez całe moje życie!" 

H.T. 
26.12.1943-18.04.2020 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Smok Magdy

Drogi...

Komórki nerwowe i pierwszy sen.